Ewa Łabudzińska, Prowokujący guru
Próbując zrozumieć twórczość i osobowość Stanisława Przybyszewskiego, możemy wyjść od następującego spostrzeżenia: ani jego działalność artystyczna, ani dusza nie mogłyby bez siebie istnieć. Był artystą, niezwykłym człowiekiem. Jego dzieła to gotowe scenariusze życia. Zawierają wiele wątków autobiograficznych, być może były swego rodzaju przepowiedniami ("Dla szczęścia" – śmierć Marty Foeder).
Przybyszewski prezentował się na kształt guru, przywódcy, sam Boy-Żeleński nazwał grono jego przyjaciół sektą. Smutny Szatan był postacią szalenie charyzmatyczną, jego gesty, sposób mówienia czy choćby wygląd pociągały wielu. Tworzył swoje życie jak sztukę, jak wielką tragedię, był aktorem na scenie życia. Niełatwo rozpoznać, komu mówił czcze komplementy, kogo naprawdę cenił, kogo szczerze kochał. Czy był kłamcą, czy istotą o wielu twarzach – trudno powiedzieć. Raz szatan, raz anioł o ogromnym sercu, bywał nieudacznikiem i bywał jednostką twórczą o niespotykanych predyspozycjach.
Sylwetka Stanisława Przybyszewskiego jest z pewnością godna uwagi, warto choćby na krótką chwilę przenieść się w czasy, kiedy to On był królem.
Był postacią wielowymiarową, do końca chyba nie zbadaną, kochał mocno i głęboko. Uwikłany w wiele romansów, które w pewnym stopniu go niszczyły i przysparzały mu cierpienia, czerpał z nich siłę twórczą. Mówił przecież o swej wielkiej miłości Dagny Juel, iż jest jego natchnieniem. Była i natchnieniem, ale także niszczącą potęgą.
Od najmłodszych lat umiał oczarować swym wdziękiem wiele kobiet. Nieważne czy była to matka Dorota, czy wybranki z gimnazjalnych czasów, czy te, które pojawiły się w jego dorosłym życiu – Marta Foeder i wspomniana już wcześniej Dagny. Po jego śmierci dość głośnym tematem dyskusji były jego liczne związki z kobietami. Zastanawiano się, czy je oszukiwał, czy to, co mówił, nie było jedynie oszustwem, a może kochał je wszystkie równie mocno? Być może przyczyną tak częstych zmian partnerek, a co za tym idzie ranienia poprzedniczek, był jego strach i nieufność. Możliwe jest również, że zawsze czuł się samotny, nierozumiany, a przecież jak każdy pragnął poczucia akceptacji wśród innych.
Tłumaczyłoby to również przyjemność czerpaną z przebywania w szerokim gronie znajomych, chęć schlebienia im. Stach, tak łatwo szafujący pochlebstwem, na którego lep brał ludzi. Dlaczego? Dlaczego każdego potrafił uraczyć wieloma komplementami, dlaczego to robił? Podejrzewam, że zarówno kłamstwa, jak i jego pochlebstwa (prawdopodobnie jedne bez drugich nie istniałyby) miały ten sam początek. Lęk przed ludźmi, przed światem, przed karą (słynny kult Kasprowicza, który miał się stać z czasem niecierpliwiący swym brakiem miary i masochizmem). Możliwe jest także, iż był nieszczery z bardziej prozaicznych powodów po prostu lubił to robić. Karmił próżność artysty, by później go wyśmiać, zrobić z niego idiotę.
Jedna ze współczesnych mu kobiet Kisielewska powiedziała Przybyszewski nigdy nie mówi prawdy i nigdy nie kłamie, w miarę jak się rozgrzewa w mówieniu, w pisaniu, sam siebie sugestionuje, podnieca się i uważa, że prawdą jest to, co w danym momencie głosi. Zgadzam się z jej opinią. Dla twórcy tego istniało wiele prawd, granica między szczerością a fałszem była rozmyta.
Obserwatora przyglądającego się życiu Przybyszewskiego z boku dziwić może zachowanie jego wielbicieli. Dlaczego Marta nie zostawiła go, nie uciekła przed złudnymi obietnicami, które nie przynosiły jej nic prócz cierpienia i głodu? Dlaczego Dagny porzuciła tylu oddanych adoratorów i dość wygodne życie dla niepewnych dni, które miały niebawem nadejść? Czy Jadwiga Kasprowiczowa nie czuła, że jest oszukiwana? Wszystkie były tak naiwne i głupie? Być może, ale nie sądzę. Wydaje mi się raczej, iż dobrze wiedziały, co je czeka. Biernie zgadzały się na swoje nieszczęście. Nie ulega wątpliwości po prostu wpadły w sidła charyzmatycznej sylwetki Szatana. Spoglądał im głęboko w oczy, mówił tajemniczym, przyciszonym głosem, uwodził je i rozkochiwał w sobie. Szeptał im czułe słówka z pełnym przejęciem i powagą, bo jak sam powiedział: nic tak kobiecie nie imponuje, jak pojmowanie rzeczy serio. Obiecywał, zarzekał się, ale daleko mu było, szczerze mówiąc, do spełnienia. Miłość miłością, ale gdzie tu rozsądek?
Zgodnie z buntowniczymi zasadami modernizmu, nie stronił od skandali, dążył bowiem do wyzwolenia się ze społecznych i erotycznych konwenansów. Szokował, a czasem budził wstręt i oburzenie. Andrzej Niemojewski nazwał go prorokiem wykolejeńców w manifestach Twoich wyrzuciłeś etykę z życia Artysty! Literatura Twoja miała tylko usprawiedliwić Twoje życie. Stworzyłeś niejako Teorię Skandalu...
Duże znaczenie miało wywyższenie artysty geniusza, jednostki doskonalszej, silniejszej; Sam wyznał: Ja, jako geniusz, mam ten głęboki, moralny obowiązek poprawić rasę ludzką. (...) Oczywiście przez to, że spłodzę możliwie dużo dzieci z możliwie dużo kobietami.
Udało się. Przybyszewski uważał się za kogoś nieprzeciętnego, a co za tym idzie wyalienowanego ze społeczeństwa. W swoim utworze Confiteor nakreśla nam postać jednostki twórczej (tzn. artysty). Sądzę, że podczas powstawania tego dzieła, poważny wpływ na jego treść miało postrzeganie przez autora samego siebie jako wybitnego artystę. Według Przybyszewskiego artysta stoi ponad życiem, ponad światem, jest Panem Panów.
Nie można Stanisława Przybyszewskiego jednoznacznie osądzić, jakoby wykorzystywał biedne niewieście serca, był kłamcą i bluźniercą. Absolutnie się z tym nie mogę zgodzić.
Gdybym mózg mój mógł pod mikroskopem zobaczyć jestem pewien, żebym w każdej komórce mojego mózgu jej obraz zobaczył. Już uczuwam jakieś dziwne pragnienie widzieć ją, patrzeć na nią słyszeć jej głos zobaczę ją raz jeszcze pragnienie się to spotęguje a potem się stanie morfiną i narkotykiem. Czy to nie jest prawdziwe uczucie?
Jako artysta cyganerii, Stachu prowadził bujne życie towarzyskie. Był stałym bywalcem krakowskich i oczywiście berlińskich kawiarni, otwartych do późnej nocy, a nawet przez całą dobę. Nie opuszczał ich zbyt wcześnie. Miejsca te przyciągały wielu znanych filozofów i pisarzy, malarzy jego przyjaciół i osób odnoszących się doń krytycznie.
W knajpkach, a raczej przesiąkniętych dymem i oparami alkoholowymi spelunach, zbierało się wokół Ojca wiele kochających go Dzieci Szatana. Posiadł on moc przyciągania do siebie ludzi. Czy przyczyną tego był jego specyficzny wygląd czy siła charakteru właściwie trudno ostatecznie zdecydować. Wydaje mi się, że raczej piorunujące połączenie dwóch tych cech.
Potrafił rozmiłowywać i przywiązywać do siebie rzeszę wiernych adoratorów. Jak wiemy z licznych wypowiedzi na ten temat, wystarczała im krótka wymiana zdań ewentualnie możliwość bycia wysłuchanym przez niego. Nierzadko z pewnością słyszał słowa bezgranicznego oddania, jak przykładowo te: Byłbym szczęśliwy, gdybym był cielakiem, z którego skóry pańskie buty są wyprawione.
Gdy po dłuższym pobycie poza granicami kraju Przybyszewski przybył do Krakowa, został okrzyknięty twórcą światowej sławy. Mimo iż niezupełnie określenie to pasowało do niego, kolejny raz zagrał wyśmienicie swoją rolę. Zawsze otaczały go grupy kompanów, jego dom był pełen gości aż do rana. Wielbiono go. Lgnęli do niego przede wszystkim nieszczęśliwcy i biedacy, którym zawsze okazywał dobroć, serce, litość. Od zawsze pociągali go tacy ludzie słabi i uwikłani w tragedie życiowe. Ponoć nad jego łóżkiem wypisane były dwa cytaty: "kocham tych, co nie umieją żyć inaczej niż jako istoty ginące" i "co w człowieku kochać można, to jedynie, że jest on pomostem i przemijaniem". Przyjaźnił się z takimi ludźmi skrzywionymi psychicznie i zagubionymi we wciąż zmieniającej się, brutalnej rzeczywistości. Prawdopodobnie odnajdywał w nich cząstkę samego siebie. Z resztą w oczach niektórych Przybyszewski uchodził za osobę niespełna rozumu Lew Tołstoj powiedział: Przybyszewski to psychopata, jako Nietzsche. (Nawiasem mówiąc Nietzsche był jego idolem, ulubieńcem oraz natchnieniem).
Przybysz świetnie czuł się pośród artystów, dla których sztuką było życie wraz z jego cierpieniem i kolejami losu, nie zawsze układającymi się tak, jak tego chcemy.
Dla Przybyszewskiego i jego kompanii istotną rzeczą był alkohol, który przełamywał wszelkie tabu, nieśmiałości... Podobno mając problem z dogadaniem się z Sienkiewiczem, Przybyszewski zaprosił go na wódkę...
Poza tym, jak większość osób znających choćby pobieżnie jego biografię wie, kochał muzykę, ubóstwiał grę na fortepianie. Talent (niektórzy twierdzą antytalent) odziedziczył po matce. Jak mówi m.in. Żeleński alkohol i muzyka były jego ulubionym połączeniem. Wszyscy przysłuchiwali mu się z zachwytem i uwielbieniem, on sam grał jak w transie. Gra była dla niego całym sensem, muzyka kwintesencją życia. Zwierzał się nawet, że żałuje, iż poświęcił swe życie karierze pisarskiej, a nie temu, co tak bardzo od małego ukochał grze i muzyce.
Jego ulubionym kompozytorem był Chopin. Jego debiutem okazała się broszurka pt. Z psychologii jednostki twórczej: Chopin i Nietzsche, która według młodego autora była tylko tak dla siebie na kolanie pisana! Zarówno alkohol, jak i muzyka służyły Przybyszewskiemu w jednym celu: pozwalały zapomnieć. Zapomnieć o świecie i o jego problemach, nieszczęściu, biedzie. Oddalał się od rzeczywistości, był w raju. Jak wiemy ilu ludzi tyle prawd. Każdy ma swoje zdanie, wszyscy mamy do niego prawo. Nie jeden powie o Stachu nic nie warta miernota, inny znów to genialny człowiek. Uważam, iż nikt nigdy nie określi istoty jego twórczości i charakteru; nie odpowie na pytanie, co sprawiało, że go kochali i nienawidzili. To bardzo proste wszyscy inaczej postrzegamy sztukę, zło czy dobro.
Interesujące, bo dość obiektywne i trzeźwe, jest spojrzenie Anieli Pająkówny (jednej z jego kochanek), na jego otoczenie: dookoła niego ciż sami ludzie, którzy traktują go jak modę i ani na myśl nikomu z nich nie przychodzi coś zrobić dla niego. Wszyscy szukają w nim emocji a nawet zabawy. Nieładni są ci jego przyjaciele. Coś w tym jest! Kolejna obserwatorka, też o znajomych Przybyszewskiego i o nim samym: ...gdy teraz patrzę na tą rozpitą bandę Młodej polski(och!!!) z p. Przybyszewskim zaślinionym, pijanym na czele, wstręt mnie ogarnia. To ani artystyczne, ani piękne. Przeciwnie, to robi wrażenie bandy pijanych pluskiew.
Zastanawiająca jest rozbieżność komentarzy na temat życia i twórczości Stanisława Przybyszewskiego. Jest wiele niepokojących opinii, ale chyba warto przytoczyć także i te dobre. Przecież nie mógł być tylko demoralizatorem i nieudacznikiem. Dla wielu znaczył wiele. Jeden z jego bliższych znajomych, Tadeusz Boy Żeleński, mówi o nim:
Przyniósł nowy powiew, urok wielkiej bohemy, nowe prądy (...) Ale główny ładunek dynamitu to był on sam, ze swą potrzebą apostolstwa, udzielania się, odkrywania talentów, otaczania się wyznawcami, ze swą potrzebą gromadnego życia, ciągłej uczty platońskiej.
Już po jego śmierci pisano również i te słowa:
Jak Konrad Mickiewiczowski pytał on, czym jest życie w obliczu wieczności, jak Słowacki zrozumiał on twardą pracę nieustannego dążenia wzwyż, jak Krasiński przyjmował posłannictwo czynienia bez oglądania się na nic, jak Norwid zobaczył, iż każde prawdziwe życie w swej istocie posiada religijne znaczenie. I to, co Przybyszewski dał, było może nawet bezwiednym podjęciem wielkiego trudu tamtych. I godzien jest przeto stanąć w panteonie polskiej kultury obok nich. Mówiąc krótko niech tak się stanie.