VI Olimpiada 1976 (30)

Cyprian Kamil Norwid – Ostatni despotyzm
Ernest Bryll – ***

[...] Krytyka polska nie ma o Bryllu najlepszego wyobrażenia bądź neutralizuje swoje sądy uprzejmą obojętnością. Zresztą wydaje mi się, że dysputy na temat jego twórczości zostały podsumowane. W jednym z ostatnich numerów "Poezji", w Poetyckich znakach Zodiaku, stwierdzono raz na zawsze [?], że Bryll chce "swoje ucapić" – narodowo i z chłopska, i dano spokój Bryllowskim narodowym obsesjom. Ze względu na obfitość motywów romantycznych w poezji Ernesta Brylla, a także i na przykładzie obu utworów, nie będzie błędne stwierdzenie, że Bryll jest jeszcze jednym z "nieuchronnych epigonów".

[...] Norwid, świadomy swej wartości, nie bawi się w tłumaczenie czytelnikowi każdego słowa, z powodzeniem stosuje przemilczenia wiedząc, że poradzi sobie z nimi właśnie ten, dla kogo poezja ta jest przeznaczona. Inaczej Bryll, który "szpilkuje", czy też właściwie konstruuje swój utwór na truizmach; na prawdach tak oczywistych, tak "przeżutych" przez filozofię, literaturę, ba! nawet socjologię, że nikomu nie przyszłoby do głowy przyoblekanie truizmów w formę literacką.

Pierwszym, acz nie pozbawionym sensu skojarzeniem po przeczytaniu Brylla i Norwida jest uwaga na temat zachowań ludzkich, temat czysto psychologiczny. Z tym, że u Norwida z elementów kolokwialnych, ze strzępów rozmów wyłania się portret mówiącego, następnie refleksja na temat zachowań ludzkich jednostek, ludzkich zbiorowości, z której z kolei wynikać mogą wnioski dotyczące ważkich problemów. Nie rozważam ich na razie, istotny jest bowiem sam schemat, sama myśl artysty i droga, którą prowadzi czytelnika do odebrania właściwego sygnału. Inaczej Bryll, który własne rozważania snuje otwarcie, "gada, gada, gada" w sumie w sposób dość inteligentny; cały utwór jest właściwie taką sobie pogawędką na tematy w Polsce ważne, przyobleczone w poetycką szatę. Różnica ta da się właściwie zamknąć w stwierdzeniu, że Norwid mówi nieco więcej niż to, co napisał, natomiast Bryll mówi tylko to, co napisał, plus odwieczny arsenał narodowych "atrapów" [!] i pojęć. Po lekturze Norwida skojarzenia przychodzą same, natomiast Bryll usilnie do nich nakłania. [...]

Zasadniczą ideą, która oba utwory łączy, jest sprawa zależności, oddźwięku zdarzeń w układzie społeczeństw ludzkich od tych właśnie społeczeństw) Zaobserwujemy, że zarówno despotyzm, jak i Wietnam mogą być tym, czym są w rzeczywistości – porządkiem, układem społeczno-politycznym i walczącym państwem. Ale ich znaczenie, sens słów "despotyzm runął" i, załóżmy, "Wietnam walczy" zależy od "passy i prasy". Wydarzenia dziejowe mają sens własny, właściwe znaczenie tylko w sferze konkretnej, tzn. dokumentalnej, faktycznej, dziejącej się na określonym obszarze. Jest to po prostu sytuacja, która ma znaczenie, której doniosłość jest niepodważalną tylko w momencie istnienia. Przekazana, opowiedziana (u Norwida) czy też wykorzystana jako materiał prasowy, jako pokarm dla subkultury "studenckich teatrzyków" (u Brylla), staje się grą, traci swoje znaczenie. Recepcja zjawiska jest zależna od drobiazgów. Przejęcie się nim, wrażenie, odbiór jest równe wrażeniu wywołanemu występem śpiewaczki, jest równie ważne jak apetyt na pomarańcze, jak fakt, że "upadły szarańcze".

[...] Norwid patrzy na to zjawisko z pozycji człowieka, który widzi i któremu owa możliwość i umiejętność spostrzegania daje prawo do karykatury, do ironii. Zdaje sobie sprawę, że jest to zjawisko okrutne, właściwie paradoks. Bryll natomiast życzy sobie wstrząsnąć "twoim miejscem, czytelniku!", powiedzieć ci, że jesteś otępiałym, gnuśnym wytworem cywilizacji, że twoje reakcje, twoje poglądy kształtują gazety, że żądasz wiecznie "chleba i igrzysk", podczas gdy była wojna, był Wietnam, było Chile.

Oczywiście, w spojrzeniu na tę sprawę i Norwid, i Bryll mają jeden punkt wspólny. Otóż jest nim sprawa "języka nieznanego". Język tragedii, język historii, język wielkich wydarzeń, to znaczy po prostu ich sens, ich rzeczywista wymowa, jest dla większości odbiorców "językiem nieznanym". U Norwida owa nieznajomość "języka" u odbiorców wynika z kryzysu kultury salonowej, z nasycenia, z zafałszowania, ze schematów, z konwenansów. Bryll także postuluje [!], że przyczyną takiego zjawiska jest nasycenie, jest stan przed "zachłyśnięciem się". Świat jest gnuśny, kultura, nasza cywilizacja przeżywają kryzys. Dlatego trzeba pobudzać otępiałe cielsko cywilizacji kolejnymi sensacjami, trzeba "dziwić", dostarczać rozrywki opisami agonii. Są to jednak przedśmiertne impulsy. Norwid [...] upadek skojarzył z kryzysem świata arystokracji, a to, w czym upatrywał możliwości podźwignięcia się, nie należy do sfery rozważań. Bryll patrzy na historię ze znacznie większym dystansem. Polacy zapomnieli już swoje zmagania, swoje mesjanistyczne cierpienia, swoją wojenną tragedię. Nie potrafią dostrzec analogii między własnymi losami a losem np. Wietnamu.

Nie jest to chyba tak istotne w obliczu innego problemu- problemu świata "na niby". U Brylla "niby płaczą, niby biją brawo", u Norwida niby interesują się tym, że "despotyzm runął", niby jest to istotne. W rezultacie nie mato wszystko żadnego znaczenia. [...] To, że "despotyzm runął", oznacza narastanie nowego porządku, to, że "Wietnam krwawi", zagraża pośrednio także i nam. Stąd pytanie postawione, jak mi się wydaje, przez obu poetów, może nie pytanie, ile stwierdzenie, że spojrzenie człowieka nie wybiega w przyszłość, człowiek nie umie, nie chce skojarzyć przemian świata ze swoją własną osobą. [...] Na tym tle uwypukla się dość istotna różnica [...].

Norwid opisuje sytuację, w której fakt stał się, zaistniała konkretna sytuacja, dokonała się zmiana w sferze bliskiej, zmiana namacalna. Ernest Bryll nie powtarza tej koncepcji, jego utwór to w sferze pojęciowej rozważenie możliwości, akcent probabilistyczny, "rachunek prawdopodobieństwa". Norwid rysuje schemat: akcja i brak reakcji właściwej, zdarzenie (nadejście depeszy) i odbiór, recepcja zdarzenia – zbanalizowanie go, umieszczenie między błahostkami. W utworze Brylla spotykamy się z sytuacją ciągłą, trwałą. Może wielki świat zachłyśnie się sam sobą, a może i nie. Może będzie na miejscu owo "Pa...", a może stan ten będzie się ciągnął w nieskończoność. Sytuacja w Ostatnim despotyzmie nie posiada zakończenia, nie jest uwieńczona błyskotliwą konkluzją, a jednak odnoszę wrażenie, że wnioski są bardziej czytelne niż u Brylla, który "muska" i Wietnam, i prasę, i wojnę, i mesjanizm, i cywilizację, i moralność etc., etc., nie wyjaśniając właściwie swego stanowiska. Cóż znaczy bowiem stwierdzenie "ja się już nie dziwię", jeżeli widzimy, czytamy, że-i owszem – dziwi się, jest oburzony, krytykuje. Z ironią Norwid poradził sobie dużo lepiej. Może właśnie jednolitość nastroju w wierszu Norwida jest przyczyną, że wydaje się pozbawiony patosu, oczywisty, niemętny, a mimo całych literackich wywodów na temat "zaciemnienia" stylu u poety, "klarowny" i "czysty". W zestawieniu z Norwidem Bryll wydaje się faryzeuszem, który tkwi po uszy w rzeczywistości, a za wszelką cenę usiłuje się od niej odgrodzić, biadając patetycznie i mówiąc swojej własnej sytuacji, swemu własnemu światu "Pa...".

Należy się zastanowić, czy takie wrażenie nie ma przypadkiem [?!] związku ze stroną formalną obu utworów. Norwid wykorzystał w swoim utworze szeroko elementy kolokwialne. Za ich pośrednictwem, za pomocą dialogów, "rzucił" na papier trzy miniaturowe scenki, trzy rodzaje zachowań [...], które różnią się jedynie tym, że pochodzą od różnych osób. W utworze uderza obfitość znaków przestankowych, a wiersz przeczytany w idealnej zgodzie z interpunkcją nabiera i życia, i znaczenia. Niebagatelną rolę pełni tutaj także intonacja. Schemat rozmów jest właściwie jednakowy i daje się zauważyć, że wszystkie polegają na oddaleniu informacji, na jej zbagatelizowaniu. Funkcje znaków interpunkcyjnych są o tyle istotne, że za ich pośrednictwem otrzymujemy tzw. temperaturę sytuacji, całą gamę uczuć. Narrator ujawnia się dopiero w ostatniej strofie, ujawniając jednocześnie swoje stanowisko. Ironizuje lekko, tak że nie odbiega właściwie od tonu rozmów salonowych, nie jest dysonansem, zgrzytem. Właściwie utożsamienie narratora z autorem jest dość ryzykowne przy każdej analizie, ale mając na uwadze inne utwory "salonowe" Norwida, widzimy, że z reguły był obserwatorem, outsiderem. Fakt, że uczestniczył w takich właśnie "salonowych" dysputach, zrodził u poety zjawisko autoironii. Nie wolno chyba także zbagatelizować Norwidowskiej teorii przemilczeń. [...] Norwid powiedział, że "żaden wiersz nie \jest dobry, jeżeli nie ma w nim milczenia". Niewątpliwie teoria przemilczeń została zastosowana przez Norwida zamiast wniosku [...] [i] między poszczególnymi "etapami" wiersza. Tym sposobem osiąga to, że w czytelniku narasta refleksja, którą wieńczy wniosek końcowy po zebraniu wrażeń i myśli z całości. [...]

Wśród elementów kolokwialnych w Ostatnim despotyzmie znalazły się tzw. kalki, wzięte z druku, z szablonów gazetowych, z nagłówków prasowych: "Upadły szarańcze w Grecji", "Na Cyprze brzeg się w otchłanie usunął" – te sformułowania mają charakter jak najbardziej gazetowy, schematyczny. Ernest Bryll poświęca w swoim wierszu dużo uwagi obnażeniu i demaskacji nie tyle gazetowych sloganów i sformułowań, ile samego wpływu prasy i jej mechanizmów. [...]

Bryll zastosował w swoim utworze charakterystyczną "zabawę" z przerzutnią [...] i uzyskał dzięki temu zaskakujące efekty, np.

Nie jest już Chrystusem
Studenckich teatrzyków

i wzbogacił asortyment środków oddziaływania na czytelnika. Bryll posłużył się ironią, lecz w porównaniu z Norwidem jest to ironia ciut [!] wymuszona. W dodatku konglomerat ironii i patosu nie jest zjawiskiem, które trawi się najlepiej. Bryll dowiódł w swoim wierszu, że potrafi nie być "chłopski, brueghlowski, rubaszny, barokowy". Dowiódł jednakże i tego, że zaczyna się powtarzać nieuchronnie. [...]

Jestem zdania, że Norwid lepiej i pełniej poprzez strukturę wiersza, sam układ zawartych w nim informacji objawił swoje stanowisko. Poza tym na temat poetyki Norwida zdanie jest ukształtowane ze względu na znajomość całokształtu dorobku literackiego. Krytyka usiłowała "zaszufladkować" Brylla, wpłynęła na nasze nań spojrzenie. Schematy są jednak bardziej płynne, brak jest bowiem dystansu czasu. Pewne zjawiska oceni dopiero "późny wnuk", który ze względu na rozpiętość czasu uzyska jasność widzenia. [...].

[Uwagi o interpretacji – 12]

Źródło: Olimpiada Literatury i Języka Polskiego, pod red. B. Chrząstowskiej i T. Kostkiewiczowej, Warszawa 1988, wyd II.