Julian Przyboś, Drzewiej
Stamtąd szło się odleglej – wąwozem,
utopionym w głębokim cieniu,
tam gdzie z opuszczonymi ramionami ścieżyn
pustkowie rozpłakało się w brzozę.
Powiew gałęzie liśćmi szeptanymi szerzył.
Pnie, zabłąkane w zieleni, szły pomimo woli,
okrążając się własnymi ciałami: rosły.
Za potokiem rozłóg gałęził się i pienił
i co krok było cieniściej i drzewiej.
Od stóp idących świat się zagęszczał i krzewił
od niebrzepytej głuszy, skąd łąka zamierzchła
uchodziła do dolin.
- –
Na liścia mgnienie
zdało się: pustką, zapomnieniem wiosny,
porębą, którą gałęzie uniosły,
białonoga brzezina przeszła.
Sponad, 1930