Czego dowiesz się sam, tego się nauczysz!
Ostatnie zmiany

Fryderyk Nietzsche, Koncepcja życia i woli mocy

Strzeżmy się! – Strzeżmy się myśli, że świat jest istotą żyjącą. W jakim kierunku miałby się rozprzestrzeniać? Czymże miałby się żywić? W jaki sposób rosnąć i rozmnażać się? Wiemy mniej więcej, na czym polega organiczność: i mieliżbyśmy to coś niezmiernie wtórnego, próżnego, rzadkiego, przypadkowego, co spostrzegamy tylko na skorupie ziemskiej, podnieść do rzędu istotności, powszechności, wieczności, jak czynią to ci, którzy wszechświat nazywają organizmem? Wstręt mnie bierze. Strzeżmy się już wiary, że wszechświat jest maszyną; z pewnością nie jest on skonstruowany dla pewnego celu, słowem "maszyna" czynimy mu nazbyt wielki zaszczyt. Strzeżmy się zawsze i wszędzie zakładać istnienie czegoś tak foremnego, jak cykliczne ruchy gwiazd z nami sąsiadujących; już rzut oka na Drogę Mleczną rodzi niepewność, czy nie ma tam ruchów o wiele bardziej nie uformowanych i wzajemnie przeciwstawnych, a także czy nie ma gwiazd o wiecznych torach padania po linii prostej i tym podobne. Porządek astralny, w którym żyjemy, jest czymś wyjątkowym; ten porządek i znaczna ciągłość, przezeń warunkowana, umożliwiły z kolei wyjątek wśród wyjątków: ukształtowanie form organicznych. Ogólny charakter świata jest natomiast po wszystkie czasy chaosem, nie w znaczeniu braku konieczności, ale braku porządku, rozczłonowania, formy, piękna, mądrości i innych jeszcze naszych ludzkich estetycznych właściwości, jakby ich nie zwać. Sądząc że stanowiska naszego rozumu, nieudane rzuty są bezwzględną regułą, wyjątki nie są zakrytym celem, a cała pozytywka powtarza wiecznie swoją nutę, której nie sposób nazwać melodią – a wreszcie nawet wyrażenie "nieudany rzut" jest już antropomorfizacją, która zawiera w sobie naganę. Ale jakże tu ganić albo chwalić wszechświat. Strzeżmy się przed przypisywaniem mu braku serca czy bezrozumu lub też ich przeciwieństw: on nie jest ani doskonały, ani piękny i szlachetny, ani też nie zmierza do żadnej z tych rzeczy, zupełnie nie dąży do tego, aby naśladować człowieka! Żaden z naszych sądów estetycznych i moralnych go nie dotyczy! Nie zna on też instynktu samozachowawczego ani w ogolę żadnego instynktu, nie zna też żadnych prawidłowości. Strzeżmy się mówienia, że istnieją prawa przyrodnicze. Istnieją tylko konieczności: nie ma Nikogo, kto rozkazuje, Nikogo, kto słucha, Nikogo, kto wykracza. Jeśli wiecie, że nie ma celów, to wiecie również, że nie ma przypadku: bowiem słowo "przypadek" ma sens tylko w skojarzeniu ze światem celów. Strzeżmy się twierdzeń, że śmierć jest przeciwieństwem życia. To, co żyje. jest tylko odmianą martwego, i to bardzo rzadką odmianą. – Strzeżmy się myśli, że świat wiecznie stwarza coś nowego. Nie ma substancji wiecznie trwających; materia jest dokładnie takim samym błędem, jak bóg eleatów.* Ale kiedyż wreszcie poprzestaniemy na naszej własnej przezorności i pieczy! Kiedyż wszystkie te cienie boga przestaną rzucać na nas mrok? Kiedyż oczyścimy całkowicie naturę z boga! Kiedyż będziemy mogli rozpocząć unaturalnianie nas, ludzi, czystą, na nowo odnalezioną, na nowo uwolnioną naturą!

Wierzący i ich potrzeba wiary. – Ile człowiek potrzeb uje wiary, aby się pomyślnie rozwijać, ile czegoś "stałego", co chce widzieć niezachwianym, bo on się tego trzyma – oto miernik jego siły (albo, mówiąc dokładniej, jego słabości). Jak mi się zdaje, większość ludzi w starej Europie także dziś jeszcze potrzebuje chrześcijaństwa i dlatego wciąż jeszcze znajduje ono wiarę. Taki bowiem jest człowiek i można by mu po tysiąckroć udowodnić błędność zasady wiary – gdyby jej wszakże potrzebował, uważałby ją także wciąż od nowa za "prawdziwą" – zgodnie z owym sławnym "dowodem siły", o którym mówi Biblia. Niektórzy potrzebują jeszcze metafizyki; ale również owo gwałtowne pragnienie pewności, które rozładowuje się dziś w szerokich masach na sposób naukowo-pozytywistyczny, pragnienie, aby chcieć posiadać coś całkowicie pewnie (przy czym z powodu żaru owego pragnienia podchodzi się mniej pieczołowicie i lekkomyślniej do uzasadnienia tej pewności): również to jest jeszcze pragnieniem posiadania punktu oparcia i podpory, jednym słowem, instynktem słabości, który wprawdzie nie stwarza religii, metafizyki i wszelkiego rodzaju przekonań – ale je konserwuje. W istocie wokół wszystkich tych pozytywistycznych systemów snuje się dym jakiejś pozytywistycznej melancholii, jakiegoś znużenia, fatalizmu, rozczarowania, obawy przed nowym rozczarowaniem – ale także wystawiana na pokaz zajadłość, zgryźliwość. anarchiczne oburzenie i wszelkie inne symptomy czy maskaradowe przebrania uczucia słabości. Nawet popędliwość, z jaką nasi najrozsądniejsi współcześni gubią się w żałosnych ślepych uliczkach, na przykład w ojczyźnianości (tak nazywali to, co we Francji określa się jako chauvinisme, a w Niemczech słowem "niemieckość") lub w estetycznych ulicznych wyznaniach w duchu paryskiego naturalizmu (który z natury wydobywa i obnaża tę część, która wywołuje zarazem obrzydzenie i zdumienie – tę część zwykło się dziś nazywać la verite vraie*) lub wzorem Petersburga w nihilizmie (to znaczy w wierze w niewiarę, aż do męczeństwa za nią), wskazuje ciągle przede wszystkim na potrzebę wiary, punktu oparcia, kośćca, podpory... Wiara jest najbardziej pożądana, najpilniej potrzebna tam, gdzie brakuje woli: wola bowiem, jako afekt nakazu, jest decydującą cechą samowładności i siły. To znaczy, im ktoś mniej potrafi rozkazywać, tym usilniej poszukuje kogoś, kto sprawuje władzę, kto ją surowo sprawuje, a więc Boga, księcia, pozycji, lekarza, spowiednika, dogmatu, sumienia partyjnego. Z czego można by wnioskować, że obydwie religie światowe, buddyzm i chrześcijaństwo, mogły mieć źródła swego powstania, swego nagłego rozprzestrzenienia się w ogromnej chorobie woli. I tak też było naprawdę: obydwie te religie napotkały graniczące z rozpaczą, z przyczyny choroby woli absurdalnie spiętrzone pragnienie nakazu "powinieneś", obydwie religie były nauczycielkami fanatyzmu w czasach zgnuśnienia woli i tym samym ofiarowały niezliczonym osobom oparcie dla nowej możliwości chcenia, rozkoszowanie się wolą. Fanatyzm jest bowiem jedyną "siłą woli", do której możną doprowadzić również słabych i niepewnych, jako rodzaj zahipnotyzowania całego zmysłowo-intelektualnego systemu na korzyść poszczególnego punktu widzenia lub odczuwania, który odtąd dominuje – chrześcijanin nazywa go swoją wiarą. Tam, gdzie człowiek dochodzi do przekonania, że t r z e b a mu rozkazywać, staje się "wierzący". Odwrotnie też, można by wyobrazić sobie rodzaj radości i siły samostanowienia, pewną wolność woli, w której duch rozstaje się z wszelką wiarą, wszelkim życzeniem posiadania pewności, nawykły, taki przecież jest, utrzymywać się w zarysach możliwości i tańczyć nawet ponad przepaściami. Taki duch byłby duchem wolnym par excellence.

Załóżmy, że oprócz świata naszych żądz i namiętności nic innego nie jest realnie "dane", że nie możemy schodzić lub wznosić się do żadnej innej "realności" poza właśnie realnością naszych popędów – bowiem myślenie jest tylko wyrazem wzajemnych relacji tych popędów: czyżby zatem nie było wolno podjąć próby i postawić pytania, czy ten dany świat nie wystarczy, aby z jemu podobnego czerpać również rozumienie tzw. mechanistycznego (czy "materialnego") świata? Nie mam na myśli iluzji, "pozoru", "wyobrażenia" (w sensie Berkeleyowskim lub Schopenhauerowskim), lecz realność tej samej rangi, która cechuje sam nasz afekt – bardziej prymitywną formę świata afektów, w którym wszystko jeszcze spoczywa ustanowione w potężnej jedności, co później w toku organicznego procesu rozgałęzi się i rozbuduje (a również, rzecz zrozumiała, zdelikatnieje i osłabnie), jako rodzaj życia płciowego, w którym jeszcze wszystkie funkcje organiczne, samoregulacja, asymilacja, odżywianie, wydalanie, przemiana materii syntetycznie przenikają się wzajemnie jako praformę życia. – Wreszcie, tego rodzaju próbę nie tylko wolno podejmować, ale i należy – ze względu na sumienność metody. Nie zakładać wielu rodzajów przyczynowości, póki próba obycia się za pomocą jednej nie zostanie doprowadzona do ostatecznych granic (aż do absurdu, jeśli tak rzec można) i taka oto jest moralność metody, której dziś nie podobna pominąć;jakby powiedział matematyk, wynika to "z jej definicji". Kwestią jest w końcu to, czy istotnie uznajemy wolę za czynnik sprawczy, czy wierzymy w przyczynowość z woli: – jeśli tak – a w gruncie rzeczy wiara w to jest właśnie naszą wiarą w samą przyczynowość – to musimy podjąć próbę ustanowienia przyczynowości z woli jako hipotetycznie jedynej przyczynowości. "Wola" może oczywiście oddziaływać tylko na "wolę" – a nie na "materię" (na przykład nie na "nerwy"): trzeba zatem ważyć się na hipotezę, czy wszędzie, gdzie uznajemy "oddziaływania", nie wpływa wola na wolę – oraz czy wszelkie dzianie się mechaniczne, o ile przejawia się w nim energia, nie jest właśnie energią woli, nie jest rezultatem woli. – Załóżmy wreszcie, że udałoby się wyjaśnić całość naszego życia popędowego jako rozwidlenie i rozbudowanie jednej podstawowej formy woli – mianowicie woli mocy, jak głosi m o j e twierdzenie; załóżmy, że wszystkie funkcje organiczne można by sprowadzić do tej jednej woli mocy, a w niej znaleźć również rozwiązanie problemu płodzenia i żywienia – jest to jeden problem, to można by tym samym zyskać sobie prawo jednoznacznego określenia wszelkiej energii sprawczej, jako woli mocy. Świat widziany od wewnątrz, świat określany i opisywany ze względu na jego "intelligibilny charakter" – byłby właśnie "wolą mocy" i niczym więcej.

***

Przede mną bolesne, budzące grozę widowisko: ściągnąłem oto kurtynę zasłaniającą deprawację człowieka. Słowo to, w moich ustach, nie może jednego przynajmniej budzić podejrzenia: że zawiera moralne oskarżenie ludzkości. Ma ono sens – to chciałbym raz jeszcze podkreślić – wolny od moralizatorstwa: i to do tego stopnia, że ową deprawację najsilniej odczuwam właśnie tam, gdzie dotychczas najbardziej świadomie aspirowano do "cnoty" i "boskości". Rozumiem deprawację, jak można się już domyślić, jako decadence: twierdzę oto, że wszystkie wartości, w których ludzkość sumuje obecnie swoje najwyższe pragnienia, są wartościami dekadencji.

Zdeprawowanym nazywam zwierzę, gatunek, indywiduum, jeśli zatraca swe instynkty, jeśli wybiera, jeśli daje pierwszeństwo temu, co jest dlań niekorzystne. Historia "wyższych uczuć", ideałów ludzkości" – a nie wykluczone, że będę musiał ją opowiedzieć – mogłaby niemal stanowić zarazem wyjaśnienie tego, dlaczego człowiek jest tak zdeprawowany.

Samo życie uważam za instynkt wzrostu, trwania, gromadzenia energii, mocy: gdzie nie ma woli mocy jest upadek. Twierdzę, że wszystkim najwyższym wartościom ludzkości brakuje tej woli – że pod najświętszymi imionami obejmują panowanie wartości schyłkowe, wartości nihilistyczne.

Friedrich Nietzsche, Koncepcja życia i woli mocy, tłum. K Krzemieniowa, w: Z. Kuderowicz, Nietzsche, Warszawa 1976, s. 180-186, ze zbioru: F. Nietzsche, Die fröhliche Wissenschaft, Fünfte Abt. , 2 Bol., 1973, s. 145, 263-272.

Opublikowano 27.08.2013 r.

SHI
Ostatnie zmiany