Wypracowanie – poziom rozszerzony
Temat: Dwie lekcje łaciny. Porównaj sposoby ich przedstawienia we fragmentach Ferdydurke Witolda Gombrowicza i Lekcji łaciny Zbigniewa Herberta.
Witold Gombrowicz Ferdydurke
[...] do klasy wkroczył człowieczek z bródką i siadł na katedrze.[...] staruszek nadzwyczaj przyjazny, siwy gołąbek z małą purchawką na nosie. Śmiertelna cisza zaległa, gdy otworzył dziennik – rzucił rozjaśnionym okiem ku górze listy i wszyscy, co na A, zadrżeli – rzucił okiem na dół i wszyscy na Z zamarli ze strachu. Gdyż nikt nic nie umiał [...]. Atoli staruszek, nie domyślając się strachu, jaki wzbudzał, pogodnie błądził spojrzeniem po paciorku nazwisk, wahał się, zastanawiał i droczył się z sobą, aż w końcu wyrzekł ufnie:
- Mydlakowski.
Lecz wprędce okazało się, że Mydlakowski nie zdolen jest przetłumaczyć zadanego na dzisiaj Cezara, a co gorzej, nie wie, iż animis oblatis to ablativus absolutus*.
- O, panie Mydlakowski, pan nie wie, co znaczy animis oblatis i jaka to forma?
I postawił mu kica, okropnie zmartwiony, następnie zaś rozpromienił się [...] i znowu w przypływie wzmożonej ufności wyzywał, oczekując za każdym razem, że wyróżniony godnie odpowie na wyzwanie. Nikt nie odpowiadał. [...]
- Co, panie Bobkowski! Pan z powodów od siebie niezależnych nie mógł przygotować lekcji? Co – i odczuwa pan konieczność natychmiastowego udania się do ubikacji? I po cóż to? Zaraz przedstawię panu słynny passus z księgi piątej, gdzie wojsko Cezara, zjadłszy nieświeżą marchew, uległo temuż przeznaczeniu. Całe wojsko, Bobkowski! Te księgi są życiem, panowie, są życiem! [...]
Nauczyciel uroił sobie nowy problem – jak będzie passivum futurum conditionalis* od czasownika zwrotnego colleo.
- Niesłychanie ciekawa rzecz! – zawołał. – No, panowie! Problemat pełen finezji! No, no, no... panowie – panowie znikali w przestrachu – No, no? Collan ... collan...
Nikt się nie odezwał. Staruszek, jeszcze nie tracąc nadziei, powtarzał swoje: "no, no", zachęcał do odpowiedzi... [...] Naraz ujrzał, że nikt nie chce... Przygasł i rzekł głucho:
- Collandus sim! Collandus sim! – powtórzył zgnębiony i upokorzony powszechnym milczeniem i dodał:
- Jakże to, panowie? Czyżbyście naprawdę nie doceniali! Czyż nie widzicie, że collandus sim kształci inteligencję, rozwija intelekt, wyrabia charakter, doskonali wszechstronnie i brata z myślą starożytną? [...] Us, us, us, panowie, cóż to za czynnik rozwoju!
Wówczas zerwał się Gałkiewicz i zajęczał.
- Tra, la, la, mama, ciocia! Jak to rozwija, kiedy nie rozwija? Jak to doskonali, gdy nie doskonali? Jak to wyrabia, kiedy nie wyrabia? O Boże, Boże – Boże!
NAUCZYCIEL
Co, panie Gałkiewicz? Us nie doskonali? Powiada pan, że ta końcówka nie wzbogaca?
GAŁKIEWICZ
Ten ogonek nie wzbogaca mnie! Ten ogonek mnie nie doskonali! Wcale! Tra, la, la. O Boże! Mama!
NAUCZYCIEL
Jak to nie wzbogaca? Jeżeli ja mówię, że wzbogaca, to wzbogaca! Niech Gałkiewicz zaufa mi. Chryste Panie, wszak przerobiliśmy siedemdziesiąt trzy wiersze z Cezara. Czyż te siedemdziesiąt trzy wiersze nie objawiły Gałkiewiczowi mistycznie wszystkich bogactw antycznego świata? Czyż nie nauczyły stylu, jasności myślenia, precyzji wysłowienia?
GAŁKIEWICZ
Niczego! Niczego! Ja tylko sztyka się boję. Ja tylko sztyka się boję! O, nie mogę, nie mogę!
Zagrażać jęła powszechna niemożność.
(Witold Gombrowicz, Ferdydurke (1937), Warszawa 1988)
Zbigniew Herbert Lekcja łaciny
[...] Pamiętam dobrze ten dzień, kiedy po raz pierwszy wszedł, a właściwie wkroczył do naszej klasy. Staliśmy przed ławkami, a on przechadzał się między rzędami, patrzył na nas badawczo, lustrował nas jak dowódca swój oddział. Kazał siadać. Powiedział, że nie będzie zachęcał do nauki, liczy na nasz rozsądek i poczucie odpowiedzialności, bo w końcu młodzieńcy rzymscy w naszym wieku przywdziewali togę męską i gotowali się do rządzenia największym imperium świata. [...]
Był dla nas uosobieniem męskości, a także tego, co rzymskie, i łatwo wyobrażaliśmy go sobie w todze obramowanej purpurą lub na czele legionów. Uśmiechał się rzadko, a jeśli już, to sardonicznie, natomiast skala jego gniewu była nieporównana w swoim bogactwie i odcieniach – od ironicznego syku, przez retoryczną tyradę o powinnościach młodzieńców, aż do padającego jak jowiszowy grom: siadaj, durniu! Znosiliśmy te ciosy z pokorą, wiedząc dobrze, że qui bene amat, bene castigat*.
Pierwsze lekcje były dziecięco łatwe. Bez większego trudu przebrnęliśmy przez pięć deklinacji.[...] Koniugacje stanowiły już problem daleko trudniejszy, więc wieszaliśmy nad naszymi łóżkami arkusze papieru, na nich czerwonym ołówkiem wypisane były jak magiczne zaklęcia końcówki: –o, –as, –at, –amus, –atis, –ant... i ukołysani tym jak dzwonkami płynęliśmy w nasze niespokojne sny szkolne.[...]
Aż wreszcie doszliśmy do najwyższego stopnia wtajemniczenia – do składni – i tu zaczął się las, matecznik i zgrzytanie zębów. To już nie były banalne zdanka, wymyślone przez poczciwych pedagogów, aby oswoić nas z mową naszych kulturalnych praojców, lecz wspaniałe jak portyki, długie jak bezsenne noce okresy klasycznych mówców i filozofów.[...]
Kto tłumaczył zbyt potocznie, ale nie umiał objaśnić konstrukcji gramatycznej, demaskował się, że korzysta z pracy cudzej i z kandydata na obywatela Rzymu spadał nieuchronnie w szeregi niewolników.[...]
Było to ćwiczenie umysłu, a także zaprawa charakteru, gdyż zmagaliśmy się z rzeczami trudnymi.[...]
Więc uczyliśmy się łaciny. Jak? W męce. Panował w klasie dryl niemal wojskowy, a dwóje sypały się gęsto. Kiedy atmosfera stawała się nie do zniesienia, nasz profesor podrywał nas z ławek i pozwalał na całe gardło ryczeć (byle po łacinie), najczęściej: "Ave, Caesar, morituri te salutant*", więc krzyczeliśmy i jednocząc się w tym krzyku, pokonywaliśmy strach i słabość ducha.[...]
Z czasem lekcje składały się nie tylko ze żmudnych tłumaczeń, szlifowania gramatyki, ale część ich była poświęcona kulturze i cywilizacji antycznej. [...] poznawaliśmy życie codzienne w stolicy imperium, uzbrojenie legionisty, rytuał Saturnaliów.
Oczywiście, był to Rzym wyidealizowany, Rzym cnót obywatelskich, surowego męstwa. [...] Wiedzieliśmy o doli niewolników, okrutnych prześladowaniach chrześcijan, szaleństwach Kaliguli, ale nad tymi mrokami świeciła mocno gwiazda rozumu.
Nie wiem, kiedy to się stało (a chyba na pewno nie wydarzyło się nagle), że łacina zaczęła nas wciągać i fascynować. Naprzód, jeśli dobrze pamiętam, sam jej dźwięk poważny, spiżowy, a jednocześnie jasny. Najprostsze zdania miały linię, mocno zarysowany kontur, jakby wykute były w kamieniu.[...]
Pracowaliśmy w pocie czoła. Zbliżała się pora owocobrania: w następnym roku mieliśmy przejść do poezji Katullusa i Horacego. Ale wtedy wkroczyli barbarzyńcy.
(Zbigniew Herbert, Lekcja łaciny (1973), w: Labirynt nad morzem, Warszawa 2000)