Michaił Bachtin, Twórczość Franciszka Rabelais'go
Rozdział Rabelais w historii śmiechu
Śmiech [...] był zalegalizowany, miał przywileje, uwalniał (oczywiście tylko w pewnej mierze) od cenzury zewnętrznej, od zewnętrznych represji, od stosu. Tego momentu nie sposób nie doceniać. Jest jednak rzeczą absolutnie niedopuszczalną sprowadzać doń wszystek sens śmiechu. Śmiech to nie zewnętrzna, ale istotna, wewnętrzna forma; nie można jej zamienić na powagę, nie niwecząc i nie wypaczając treści prawdy odkrytej przez śmiech. Uwalnia on nie tylko od cenzury zewnętrznej, ale przede wszystkim od wielkiego wewnętrznego cenzora – od strachu wpajanego człowiekowi przez tysiąclecia, strachu wobec świętości, wobec autorytarnych zakazów, wobec przeszłości i wobec władzy. Ujawnia prawdziwe znaczenie pierwiastka materialno-cielesnego. Otwiera oczy na sprawy nowe i przyszłe. Umożliwia więc nie tylko wypowiedzenie anty feudalnej prawdy ludowej, ale pomaga w samym jej odkryciu i uformowaniu wewnętrznym. I ta prawda przez tysiąclecia kształtowała się i klarowała w łonie śmiechu i jego ludowych świątecznych form. Śmiech otwiera świat na nowo – w jego najweselszym i najbardziej trzeźwym aspekcie. Jego przywileje zewnętrzne są nierozerwalnie związane z tymi siłami wewnętrznymi, stanowią jak gdyby zewnętrzne uznanie jego praw wewnętrznych. Dlatego też śmiech mniej niż cokolwiek nadawał się na narzędzie ucisku i tumanienia ludu. I nigdy nie udawało się uczynić go całkiem oficjalnym. Zawsze pozostawał swobodną bronią w rękach samego ludu.
W przeciwieństwie do śmiechu średniowieczna powaga była od wewnątrz przeniknięta elementami strachu, słabości, pokory, rezygnacji, kłamstwa, obłudy lub przeciwnie – elementami gwałtu, zastraszenia, gróźb, zakazów. Powaga w ustach władzy straszyła, żądała i zakazywała; natomiast w ustach poddanych władzy – dygotała ze strachu, korzyła się, chwaliła, wysławiała. Toteż powaga średniowieczna budziła niedowierzanie ludu. To był ton oficjalny, do którego odnoszono się jak do wszystkiego, co oficjalne. Powaga ciemiężyła, straszyła, skuwała; była kłamliwa i obłudna, skąpa i postna. Na placu odpustowym, za stołem biesiadnym – poważny ton zrzucano niby maskę; zaczynała dźwięczeć inna prawda, prawda w formie śmiechu, błazeńskich wybryków, nieprzyzwoitości, przekleństw, parodii, trawestacji itp. Wszystkie strachy i kłamstwa pierzchały wobec triumfu pierwiastka materialno-cielesnego i świątecznego.
Niesłuszny byłby jednak pogląd, iż średniowieczna powaga wcale nie imponowała ludowi. Ponieważ było jeszcze miejsce dla strachu, ponieważ człowiek średniowieczny był jeszcze zbyt słaby w obliczu sił przyrody i sił społecznych, dlatego też powaga strachu i cierpienia – w formach religijnych, społecznych, państwowych i ideologicznych – nie mogła mu nie imponować. Świadomość wolności była jedynie ograniczona i utopijna. Nie należy więc sądzić, że ludowe niedowierzanie powadze i ludowa miłość do śmiechu jako do innej prawdy – miały zawsze charakter świadomy, krytyczny i wyraźnie opozycyjny. Wiemy, że ludzie tworzący nieokiełznane parodie tekstów sakralnych i kultu kościelnego, częstokroć szczerze ten kult wyznawali i służyli mu. Dotarły do nas świadectwa średniowiecza, w których parodiom przypisuje się cele dydaktyczne i budujące. Takie jest na przykład świadectwo pewnego mnicha z klasztoru w Saint-Gallen, który twierdził, że msze pijaków i szulerów były układane w budującym celu odciągnięcia od gry i pijaństwa i że jakoby rzeczywiście sprowadziły wielu studentów na drogę skruchy i poprawy*. Człowiek średniowieczny mógł godzić pobożne uczestnictwo w oficjalnym nabożeństwie z wesołym parodiowaniem oficjalnego kultu na placu. Zaufanie do błazeńskiej prawdy, prawdy "świata na opak", mogło współistnieć ze szczerą lojalnością. Wesoła prawda o świecie oparta na zaufaniu do materii i materialno-cielesnych sił człowieka, jaką obwieściła epoka odrodzenia, w średniowieczu żywiołowo utrwalała się w materialno-cielesnych i utopijnych obrazach kultury śmiechu, ale indywidualna świadomość jednostki ludzkiej bynajmniej nie zawsze potrafiła uwolnić się od powagi strachu i słabości. Podarowana przez śmiech swoboda często była dla niej tylko świątecznym przepychem.
Tak więc nieufność wobec tonu poważnego i wiara w prawdę śmiechu miały charakter żywiołowy. Rozumiano, iż za śmiechem nie kryje się nigdy przemoc, że śmiech nigdy nie wznosi stosów, że oszustwo i obłuda nigdy się nie śmieją, lecz nakładają maskę powagi, że śmiech nie tworzy dogmatów, nie może być autorytarny, że oznacza nie strach, a świadomość siły, że jest związany z aktem płciowym, z rodzeniem, odnowieniem, płodnością, obfitością, jedzeniem i piciem, z ziemską nieśmiertelnością ludu, że wreszcie śmiech wiąże się z przyszłością, z tym co nowe, co nadchodzi, że toruje temu drogę. Dlatego żywiołowo nie dowierzano powadze i wierzono świątecznemu śmiechowi.
Średniowieczni ludzie w równym stopniu uczestniczyli w dwóch rodzajach życia – oficjalnym i karnawałowym, w dwóch aspektach świata – nabożnie poważnym i określonym przez śmiech. Obydwa te aspekty współistniały w ich świadomości. W formie bardzo wyrazistej i namacalnej odbijało się to na kartach iluminowanych rękopisów z XIII i XIV wieku, np. hagiograficznych, a więc rękopiśmiennych zbiorów żywotów świętych. W granicach jednej strony współistnieją tu nabożne, surowe ilustracje do tekstu żywotu z szeregiem luźnych, nie związanych z tekstem wyobrażeń chimer (cudacznych połączeń form ludzkich, zwierzęcych i roślinnych), komicznych diabłów, żonglerów ze swoimi akrobatycznymi trikami, figur maskaradowych, scen parodystycznych itp., a więc – obrazów czysto karnawałowych i groteskowych. I wszystko to, powtarzamy, mieściło się w obrębie tej same stronicy. Jej powierzchnia, podobnie jak świadomość średniowiecznego człowieka, zawierała obydwa aspekty życia i świata. To współ istnienie tego, co nabożne, poważne i surowe z tym, co karnawałowo groteskowe – możemy zaobserwować nie tylko w miniaturze książkowej, ale i na freskach średniowiecznych kościołów [...] i w kościelne rzeźbie. Szczególnie znamienna jest rola chimery (owej kwintesencji groteski), która wdziera się dosłownie wszędzie. Ale w średniowiecznych sztukach plastycznych oba aspekty świata również oddziela ostra granica wewnętrzna: współistnieją obok siebie, ale nie łączą się z sobą i nie mieszają.
Tak więc średniowieczna ludowa kultura śmiechu w istocie ograniczała się do wysepek świąt i rekreacji. Obok niej istniała kultur; oficjalna i poważna, ściśle oddzielona od jarmarcznej kultury śmiechu W tej ostatniej wszędzie kiełkowały pędy nowego światopoglądu, po zostawały jednak zamknięte w specyficznych formach kultury śmiechu, rozrzucone po izolowanych utopijnych wysepkach ludowej, świątecznej, rekreacyjnej i biesiadnej zabawy lub też w chwiejnym żywiole familiarnej mowy potocznej. Toteż owe pędy nie mogły rozrosnąć się i rozwinąć. W tym celu musiały torować sobie drogę do wielkiej literatury.
Już u schyłku średniowiecza rozpoczyna się proces obustronnego zacierania granic między kulturą śmiechu a wielką literaturą. Dolne formy w coraz większym stopniu przenikają do górnych warstw literatury. Ludowy śmiech przenika do eposu, wzrasta jego samodzielne znaczenie w misteriach. Zaczynają rozkwitać takie gatunki, jak moralitet, sotie, farsa. Znamiennym rysem wieków XIV i XV jest pojawienie się i rozkwit błazeńskich stowarzyszeń takich, jak "Królestwo Palestry" czy "Dzieci-bez-troski"*. Kultura śmiechu z wolna wychodzi poza wąskie granice świąt, chce przeniknąć do wszystkich sfer życia ideologicznego.
W epoce renesansu proces ten został ukończony. W powieści Rabelais'go średniowieczny śmiech osiągnął swój punkt kulminacyjny. Stał się formą nowej, krytycznej i wolnej świadomości historycznej. To najwyższe stadium śmiechu przygotowały już wieki średnie.
Źródło: Michaił Bachtin, Twórczość Franciszka Rabelais'go, przeł. Anna i Andrzej Goreniowie, Kraków 1975