Philippe Ariés, Człowiek i śmierć
Śmierć oswojona
Obraz śmierci, który obieramy za punkt wyjścia naszych dociekań, pochodzi z wczesnego średniowiecza; jest to, z grubsza mówiąc, śmierć Rolanda, ale właściwie znacznie wcześniejsza: jest to anachroniczna śmierć z długich okresów najodleglejszej historii, a może i prehistorii. Przetrwała średniowiecze i odnajdujemy ją u drwala z bajki La Fontaine'a, wśród chłopów Tołstoja, a także u starej angielskiej damy w XX wieku. Ale odrębność wczesnego średniowiecza polega na tym, że arystokracja rycerska narzuciła wówczas społeczności klerków, spadkobiercom i odnowicielom uczonej starożytności, zespół wyobrażeń rodem z ludowych i ustnych kultur. Śmierć Rolanda stała się śmiercią świętego – a nie wyjątkową śmiercią mistyka, jak w przypadku Galahada albo króla Méhaigné. Średniowieczny święty został zapożyczony przez wykształconych duchownych z kultury świeckiej i rycerskiej, która sama wywodziła się z folkloru.
Znaczenie owej literatury i tej epoki polega więc na tym, że – w dostępnych nam tekstach – jasno ukazują stosunek człowieka do śmierci w pewnym bardzo odległym i bardzo długim okresie cywilizacji, która sięga pierwszych wieków naszej ery i zamiera na naszych oczach. [...]
Wiedząc, że śmierć nadchodzi
Najpierw przypomnijmy, jak umierają rycerze w Pieśni o Rolandzie, w opowieściach z cyklu Okrągłego Stołu, w poematach o Tristanie...
Nie umierają byle jak: śmierć jest uregulowana zwyczajowym rytuałem, skwapliwie opisywanym. Śmierć pospolita, normalna, nie pojawia się zdradziecko, nawet jeżeli następuje przypadkowo, na skutek ran albo, co się zdarza, na skutek zbyt silnego wzruszenia. Jej zasadniczym rysem jest to, że pozostawia czas na przygotowanie się do niej. «Ach, piękny, słodki panie, myślicie, że tak rychło pomrzecie? "Tak – odpowiada Gawain – wiedzcie, że i dwu dni nie przeżyję"». Ani lekarz, ani towarzysze, ani księża, ci ostatni pominięci i nieobecni, nie wiedzą tego tak dokładnie jak on. Tylko umierający wie, ile czasu mu pozostało.
Król Ban nieszczęśliwie spadł z konia. Zrujnowany, wygnany ze swoich posiadłości i zamku, ucieka z żoną i synem. Zatrzymuje się, aby z daleka popatrzeć, jak płonie zamek, "który był całą jego pociechą". Nie wytrzymał tego widoku: "Król Ban zadumał się. Zasłonił oczy rękoma; przejął go i opanował taki ból, że nie mógł płakać, a serce podeszło mu do gardła i zemdlał. Ciężko spadł ze stępaka"; w tych czasach często tracono przytomność, a twardzi wojownicy, tak nieustraszeni i dzielni, mdleli przy każdej okazji. Ta męska pobudliwość emocjonalna przetrwała aż do czasów baroku. Dopiero po wieku XVII mężczyzna obowiązany był panować nad wzruszeniami. W epoce romantycznej mdlenie zastrzeżone było dla kobiet, które zresztą nadużywały tego prawa. Dzisiaj ma ono tylko znaczenie objawu klinicznego.
Kiedy król Ban odzyskał przytomność, spostrzegł, że wiśniowa krew ciecze mu z ust, nosa, uszu. «Popatrzył w niebo i powiedział z trudem... "O Panie Boże, przybądź mi z pomocą, bo widzę i wiem, że koniec mój nadszedł"». Widzę i wiem.
I Oliwier, i Turpin z lękiem czują nadchodzącą śmierć i obaj wyrażają to w niemal identycznych słowach. "Roland czuje, że śmierć go bierze całego, z głowy zstępuje do serca". "Czuje, że dobiegł już kresu".
Zraniony zatrutą bronią Tristan "uczuł, że życie zeń ucieka. Zrozumiał, że trzeba umrzeć".
Podobnie jak rycerze zachowują się pobożni mnisi. Według Raula Glabera, w Saint-Martin-de-Tours przewielebny Hervé poczuł, że wkrótce opuści ten świat, i wielu pielgrzymów zbiegło się w nadziei, że zdarzy się jakiś cud. Inny mnich, znający się trochę na leczeniu, musiał przynaglać braci, których pielęgnował: "Wiedział bowiem, że ich śmierć jest bliska". Inskrypcja z roku 1151, zachowana w Musée des Augustins w Tuluzie, głosi, że wielki zakrystian od św. Pawła w Narbonne również miał świadomość, że wnet umrze: "Mortem sibi instare cernerat tanquam obitus sui prescius". (Widział śmierć u swojego boku i tak jakby zgon swój przeczuwał.) W otoczeniu mnichów spisał testament, wyspowiadał się, poszedł do kościoła, aby przyjąć komunię, i tam umarł.
Niektóre przeczucia miały w sobie coś z cudu; jeden zwłaszcza znak był nieomylny: ukazanie się ducha, chociażby tylko we śnie. Wdowa po królu Banie po śmierci męża i tajemniczym zniknięciu syna wstąpiła do klasztoru. Minęły lata. Pewnego wieczora we śnie zobaczyła w pięknym ogrodzie swojego syna i siostrzeńców, których uważano za zmarłych. "Zrozumiała wówczas, że Pan Nasz wysłuchał jej i że wkrótce umrze".
Jak podaje Raul Glaber, mnich imieniem Gaufier, modląc się w kościele, miał wizję. Zobaczył gromadę dostojnych mężów, biało ubranych, w purpurowych stułach, a na ich czele biskupa z krzyżem w ręce. Biskup podszedł do ołtarza i odprawił mszę. Wyjaśnił Gaufierowi, że są to zakonnicy zabici w walkach z Saracenami i że dążą do krainy błogosławionych. Przełożony klasztoru, "człek głębokiej mądrości", któremu mnich opowiedział swoją wizję, rzekł mu: "Miej nadzieję, mój bracie, w Panu, ale żeś widział, co ludziom rzadko dane jest oglądać, musisz złożyć daninę z całego siebie, abyś mógł podzielić los tych, którzy ci się ukazali". W pewnych miejscach i w pewnych chwilach umarli są zawsze obecni wśród żywych, ale obecność ich odczuwają tylko ci, których czeka rychły zgon. Mnich zrozumiał więc, że jego koniec jest bliski: "Inni bracia, zwołani, przyszli go odwiedzić, jak w takich przypadkach nakazuje zwyczaj. Pod koniec trzeciego dnia, gdy zapadła noc, jego dusza opuściła ciało".
Możliwe, że nasz sposób rozróżniania tutaj znaków naturalnych i przeczuć nadnaturalnych jest anachronizmem: w tamtych czasach granica pomiędzy tym, co naturalne i nadnaturalne, nie była wyraźna. Niemniej jest rzeczą charakterystyczną, że najczęściej wymieniane w średniowieczu zwiastuny bliskiej śmierci były to znaki, które dzisiaj określilibyśmy jako naturalne: zwyczajne, stwierdzone, pospolite i dobrze znane fakty z życia codziennego. [...]
Mors repentina
Skoro śmierć miała być w ten sposób zapowiedziana, nie mogła być nagła, repentina. Kiedy nie uprzedzała o sobie, przestawała być koniecznością groźną, ale oczekiwaną i chcąc nie chcąc akceptowaną. Rujnowała wtedy porządek świata, w który wszyscy wierzyli, stawała się bezsensownym narzędziem przypadku, a czasem przejawem gniewu Bożego. Dlatego mors repentina uchodziła za haniebną i wstydliwą.
Kiedy Gaheris zginął otruty owocem, który bez złej myśli podała mu królowa Ginewra, "pochowano go z wielką paradą, jak należało się tak zacnemu mężowi". Ale nie czczono jego pamięci. "Król Artur i wszyscy przebywający na jego dworze tak byli zmartwieni tą śmiercią szkaradną i nieprzystojną, że niewiele o niej miedzy sobą mówili". Znając intensywność objawów żałoby w tej epoce, możemy należycie ocenić to milczenie, które pasuje raczej do naszych czasów. W świecie tak spoufalonym ze śmiercią nagła śmierć była szkaradna i nieprzystojną, budziła strach, wydawała się czymś dziwnym i potwornym, o czym nie śmiano wspominać.
Dzisiaj, kiedy wygnaliśmy śmierć z życia codziennego, bylibyśmy, przeciwnie, poruszeni zdarzeniem tak nagłym i absurdalnym i w tych okolicznościach raczej nie zastosowalibyśmy się do nakazu milczenia. Śmiercią szkaradną i nieprzystojną jest w średniowieczu nie tylko nagła i bezsensowna śmierć Gaherisa, ale również śmierć potajemna, bez świadków i obrzędów, podróżnego w drodze, topielca w rzece, nieznajomego, którego zwłoki znaleziono na skraju pola, a nawet sąsiada niespodzianie rażonego gromem. Nie miało znaczenia to, że w niczym nie zawinił: nagła śmierć naznaczała go piętnem przekleństwa. Jest to wierzenie bardzo stare. Wergiliusz kazał wegetować w najnędzniejszym kręgu piekła niewinnym, których śmierć dosięgła wskutek fałszywego oskarżenia, a których my dzisiaj chcielibyśmy zrehabilitować. Dzielą oni los dzieci, które płaczą, bo nie dane im było zaznać słodyczy życia. Co prawda, chrystianizm starał się zwalczać niesławę, jaka otaczała nagłą śmierć, ale czynił to nieśmiało i ostrożnie. Temu zakłopotaniu daje wyraz w wieku XIII znawca liturgii, biskup z Mende, Wilhelm Durand. Uważa, że umrzeć nagle to "umrzeć nie z jakiejś jawnej przyczyny, ale tylko z woli Boga". Zmarły jednak nie powinien być uważany za potępionego. Należy go pochować po chrześcijańsku, korzystając z tego, że nie wiadomo, jak zginął: "Tam, gdzie znajdą człowieka martwego, niech pogrzebią go, jako że nie mają pewności, co jego śmierć spowodowało". A jednak, mimo tego zasadniczego stwierdzenia, biskup Wilhelm Durand skłonny jest ugiąć się przed przeważającą opinią. "Jeżeli ktoś umrze nagle, grając zgodnie ze zwyczajem w piłkę albo w kule, może zostać pochowany na cmentarzu, ponieważ nie zamierzał nikomu źle uczynić". Może, a więc jest to jedynie ustępstwo, i pewni kanoniści czynili tu zastrzeżenia: "Jako że zajęty był rozrywkami tego świata, niektórzy mówią, iż winien być pochowany bez śpiewania psalmów i innych obrzędów żałobnych". [...]
Wyjątkowa śmierć świętego
Tak zapowiadanej śmierci nie uważano za dobro dla duszy, jak to głosiła przez wieki literatura chrześcijańska, od Ojców Kościoła do pobożnych humanistów: powszechna i idealna śmierć wczesnego średniowiecza nie jest śmiercią specyficznie chrześcijańską. Odkąd zmartwychwstały Chrystus zatryumfował nad nią, śmierć na tym świecie jest śmiercią prawdziwą i śmierć fizyczna jest początkiem życia wiecznego. Dlatego chrześcijanin winien oczekiwać jej radośnie, jako nowych narodzin.
"Media vita in morte sumus" (żyjąc, jesteśmy umarli), pisze Notter w wieku VII. I kiedy dodaje: "Amarae morti ne tradas nos" (Nie skazuj nas na gorzką śmierć), ta gorzka śmierć to śmierć w grzechu, a nie fizyczna śmierć grzesznika. Te pobożne uczucia nie są oczywiście całkiem obce średniowiecznej literaturze świeckiej i znajdujemy je w opowieściach cyklu Okrągłego Stołu, w przypadku króla Méhaigné, któremu namaszczenie krwią z Graala przywraca jednocześnie "wzrok, moc ciała" i zdrowie duszy. "Stary król usiadł, ramiona i pierś obnażone miał aż do pępka, i wznosząc ręce ku niebu rzekł: "Piękny słodki ojcze Jezusie Chrystusie, teraz [kiedy otrzymałem rozgrzeszenie i przyjąłem komunię] błagam Cię, przyjdź po mnie, gdyż nie mógłbym umrzeć w większej radości niż w tej chwili; jestem już teraz tylko jako róże i lilie [zgodnie ze starym wierzeniem, ciało świętego nie podlega procesom rozkładu]". Wziął Galahada w objęcia, uścisnął go za boki, przytulił się do jego piersi i w tejże chwili Pan Nasz dał znak, iż wysłuchał modlitwy, dusza króla bowiem opuściła ciało".
Podobnie tego dnia, gdy Galahad miał wizję Graala, "począł drżeć i wzniósł ręce do nieba: "Panie, wołam do Ciebie, dziękując Ci, żeś spełnił moje pragnienie! Widzę tutaj początek i przyczynę rzeczy. I teraz błagam Cię, pozwól, abym przeniósł się z tego życia ziemskiego do niebiańskiego". Pokornie przyjął Corpus Domini... Potem ucałował Percewala i rzekł do Bohana: "Bohanie, pozdrów ode mnie mego pana i rodzica Lancelota, gdy go zobaczysz". Po czym znowu ukląkł przed srebrnym stołem i wkrótce dusza opuściła jego ciało".
Jest to wyjątkowa i nadzwyczajna śmierć mistyka, którego zbliżający się kres napełnia niebiańską radością. Nie jest to świecka śmierć z poematów epickich i romansów, śmierć powszednia.
Chory w łóżku: obrzędy towarzyszące śmierci
Umierający, czując, że kres jest bliski, wydaje dyspozycje. W świecie równie przenikniętym cudownością jak świat opowieści Okrągłego Stołu śmierć była zjawiskiem bardzo prostym. Kiedy Lancelot, zwyciężony, zabłąkany w pustym lesie, spostrzega, że stracił "nawet moc władania swoim ciałem", domyśla się, że wnet umrze; odkłada broń, ostrożnie kładzie się na ziemi ze skrzyżowanymi ramionami, z głową zwróconą ku wschodowi, i zaczyna się modlić. Król Artur wydaje się martwy; leży wyprostowany, ze skrzyżowanymi ramionami. Ma jednak dość siły, aby przycisnąć swojego podczaszego "tak mocno do piersi, że sam o tym nie wiedząc zmiażdżył go i rozgniótł mu serce". Śmierć unika sentymentalnej przesady: opisana jest zawsze w słowach, których prostota kontrastuje z emocjonalnym napięciem kontekstu. Kiedy Izolda przybywa do Tristana i znajduje go martwym, kładzie się przy nim, zwrócona ku wschodowi. Arcybiskup Turpin oczekuje śmierci: "na piersi, pięknie pośrodku, złożył swe białe ręce, tak piękne". Jest to rytualna postawa figur nagrobnych: umierający, według Wilhelma Duranda, winien leżeć na wznak, z twarzą zawsze zwróconą do nieba. Leżące posągi nagrobne długo zachowywały ten kierunek ku wschodowi, ku Jerozolimie. "Zmarłego trzeba tak pochować, aby głową zwrócony był na zachód, a nogami na wschód".
Tak ułożony, konający może dokonać ostatnich czynności ceremoniału. Zaczyna od smutnego, ale powściągliwego przypomnienia ludzi i rzeczy, które kochał, od krótkiego życiorysu, sprowadzonego do najważniejszych obrazów. Rolandowi "wiele rzeczy przychodzi na pamięć". Przede wszystkim wspomina "tyle ziem, które zdobył dzielny rycerz", następnie myśli o słodkiej Francji, o ludziach ze swojego rodu, o Karolu Wielkim, swoim panu, który go żywił. Ani jednej myśli nie poświęca Odzie, swojej narzeczonej, która wszakże padnie martwa na wieść o jego okrutnym zgonie, ani rodzicom. Porównajmy ostatnie myśli średniowiecznego rycerza z myślami żołnierzy naszych współczesnych wojen, którzy tuż przed śmiercią przywoływali swoje matki. Roland na progu śmierci pamięta o swoich włościach, o zdobytych ziemiach, których żałuje niby żywych istot, o towarzyszach, o ludziach ze swojej drużyny i o seniorze, który go wychował i któremu wiernie służył. "Płacze i wzdycha, nie może się wstrzymać". Również Turpin żałuje swojego seniora: "I mnie jakże ciężko umierać! Nie ujrzę już mego potężnego cesarza!" W opowieściach Okrągłego Stołu żona i dziecko zajmują więcej miejsca, ale nigdy nie ma wzmianki o rodzicach. Serce króla Bana "ścisnęło się tak mocno na myśl o żonie i synu, że w oczach mu pociemniało, żyły mu się porwały, a serce pękło w piersiach".
W tak minorowym tonie wypowiedziany średniowieczny żal za życiem pozwala uchwycić pewną subtelną dwuznaczność ludowego i tradycyjnego stosunku do śmierci, która natychmiast znajduje odbicie w formułach kultur uczonych: contemptus mundi (pogarda rzeczy ziemskich) średniowiecznego uduchowienia, sokratyczna obojętność albo stoicka sztywność Renesansu.
Umierający wzrusza się na myśl o swoim życiu, o posiadanych dostatkach i ukochanych istotach. Ale jego żal nie przekracza nigdy pewnego stopnia natężenia, bardzo słabego w porównaniu z patosem tej epoki. Podobnie będzie w innych epokach, równie skłonnych do deklamacji jak okres baroku.
Żal za życiem występuje więc wraz z prostą akceptacją bliskiej śmierci. Towarzyszy mu spoufalenie się ze śmiercią i ten związek utrzyma się przez stulecia. [...]
Pożegnawszy się ze światem, umierający poleca duszę Bogu. W Pieśni o Rolandzie ostatnia modlitwa, szeroko potraktowana, składa się z dwóch części. Pierwsza to żal za grzechy. "Boże, przez twoją łaskę, mea culpa, za moje grzechy, wielkie i małe, jakie popełniłem ' od godziny urodzenia aż do dnia, w którym oto poległem" (Roland). "Arcybiskup Turpin odmówił modlitwę, obrócił oczy ku niebu, złożył obie ręce i wznosi je – modli się do Boga, aby go wpuścił do raju". "Wielkim głosem [Oliwier] wyznaje swoje winy, z rękami złożonymi i wzniesionymi do nieba prosi Boga, aby mu dał raj". Jest to modlitwa pokutników, baronów, którym Turpin udzielił zbiorowego rozgrzeszenia: "Kajajcie się za grzechy, proście Boga o przebaczenie".
Druga część ostatniej modlitwy to commendatio animae. Jest to bardzo stara modlitwa pierwotnego Kościoła, która przetrwa wieki i od której weźmie nazwę cały zespół modlitw znanych jeszcze w wieku XVIII pod wspólną nazwą rekomendacji. W skróconej postaci słyszymy ją z ust Rolanda: "Prawdziwy Ojcze, któryś nigdy nie skłamał, ty, któryś przywołał świętego Łazarza spośród umarłych, ty, któryś ocalił Daniela spomiędzy lwów, ocal moją duszę od wszelkich niebezpieczeństw za grzechy, którem popełnił w życiu". Kiedy król Ban zwraca się do Boga, jego modlitwa brzmi jak homilia: "Dzięki Ci składam, słodki Ojcze, za to, że podobało Ci się, abym umarł ubogi i słaby, bo i Ty cierpiałeś od niedostatku. Panie, Ty, któryś przybył własną krwią mnie odkupić, nie gub we mnie duszy,, którą tam zamknąłeś, lecz przyjdź mi z pomocą".
W opowieściach z cyklu Okrągłego Stołu dyspozycje dotyczące pozostających przy życiu oraz wyboru miejsca na grób są dokładniejsze niż w Pieśni o Rolandzie, rzadziej natomiast przytacza się modlitwy. Autorzy poprzestają na takich wskazówkach, jak: wyspowiadał się ze swoich grzechów przed mnichem, przyjął Corpus Domini. Dziwią nas dwie rzeczy: brak wzmianki o ostatnim namaszczeniu, zastrzeżonym dla duchownych, i osobnej inwokacji do Najświętszej Panny Marii. Kompletne Zdrowaś Mario jeszcze nie istniało (ale już pewnemu zakonnikowi z Saint-Germain-l'Auxerrois, którego znal Raul Glaber, Matka Boska ukazała się jako opiekunka podróżnych).
Czynności dopełnione w ten sposób przez umierającego, który ostrzeżony o bliskim końcu kładzie się na wznak, zwrócony ku wschodowi, z rękoma złożonymi na piersi, mają charakter ceremonialny, rytualny. Dostrzegamy w nich ustny na razie materiał tego, co stanie się średniowiecznym testamentem, nakazanym przez Kościół podobnie jak sakramentalia; jest tam wyznanie wiary, spowiedź, prośba o przebaczenie tych, którzy pozostają przy życiu, pobożne dyspozycje na ich intencję, polecenie duszy Bogu, wybór miejsca na grób. Wszystko zdaje się wskazywać, że testament miał tylko sformułować na piśmie i nadać moc obowiązującą rozporządzeniom i modlitwom, które poeci epiccy przypisywali spontaniczności umierających.
Po ostatniej modlitwie pozostaje tylko czekanie na śmierć, która nie powinna już zwlekać z nadejściem; Uważano jednak, że wola ludzka może wytargować od niej jeszcze parę chwil.
Na przykład Tristan czeka z myślą, że Izolda zdąży przybyć i zastanie go jeszcze przy życiu. Zmuszony wyrzec się tej nadziei, daje za wygraną: "Nie mogę strzymać życia dłużej". Rzekł po trzykroć: "Izold, przyjaciółko moja!" Za czwartym razem oddał ducha. Zaledwie Oliwier skończył modlitwę: "Serce mu słabnie, hełm spada, całe ciało ściele się na ziemi. Hrabia umarł, dłużej już nie wyżył". Jeżeli śmierć się ociąga, umierający oczekuje jej w milczeniu, nie podtrzymuje kontaktu z otoczeniem: "Wydał ostatnie dyspozycje, odmówił ostatnie modlitwy, a potem nie odezwał się już ani słowem".
Śmierć oswojona
To, że od Homera do Tołstoja odnajdujemy stały wyraz tej samej ogólnej postawy wobec śmierci, nie znaczy, że dostrzegamy w niej strukturalną trwałość nie podlegającą zmianom typowo historycznym. Wiele innych elementów obciążyło to pierwotne i odwieczne podłoże, ale opierało się ono ewolucyjnym naciskom przez blisko dwa tysiąclecia. W podlegającym zmianom świecie tradycyjne zachowanie wobec śmierci wydaje się czymś w rodzaju tamy bezwładu i ciągłości.
Obecnie śmierć jest z naszych obyczajów tak wymazana, że z trudem ją sobie wyobrażamy i pojmujemy. Dawna postawa, kiedy śmierć była jednocześnie bliska, swojska i pomniejszona, słabiej odczuwana, zbyt kontrastuje z naszą postawą, kiedy budzi taki strach, że nie śmiemy już wymówić jej imienia.
Dlatego, kiedy tę śmierć, z którą człowiek był spoufalony, nazywamy oswojoną, nie chcemy przez to powiedzieć, że niegdyś była dzika, a następnie ją oswojono. Przeciwnie, chcemy powiedzieć, że dzisiaj stała się dzika, choć przedtem taka nie była. Najstarsza śmierć była oswojona.
Źródło: Philippe Ariés, Człowiek i śmierć, przeł. E. Bąkowska, Warszawa 1989