Johne Locke, Przeciw wrodzonym zasadom moralnym
Wierność i sprawiedliwość nie są uważane przez wszystkich za zasady. Czy są takie zasady moralne, na które by się wszyscy zgodzili? Aby odpowiedzieć na to, odwołuję się do tych, którzy są cośkolwiek obeznani z historią ludzkości i spoglądali nieco dalej, niż sięga dym ich kominów. Gdzie jest taka prawda praktyczna, która by była powszechnie przyjęta bez kwestii i bez wątpliwości, jak powinnoby mieć miejsce w stosunku do prawd wrodzonych? Sprawiedliwość i dotrzymanie umowy należy, zdaje się, do takich, co do których większość na pozór zostaje w zgodzie. Jest to zasada, o której sądzą, że stosuje się nawet w przytułkach złodziei i w stowarzyszeniach największych nikczemników. Ci, którzy najdalej zaszli w odrzuceniu człowieczeństwa, dotrzymują jednak wiary i prawideł sprawiedliwości w stosunkach wzajemnych. Zgadzam się, iż ludzie wyłączeni spod wszelkiego prawa zachowują zasady te w stosunkach wzajemnych; lecz nie dlatego, żeby były dla nich wrodzonymi prawami przyrody. Praktykują je jako przepisy umówione w obrębie własnego stowarzyszenia; lecz nie podobna przypuścić, iżby ktoś postępujący sprawiedliwie w stosunku do swego kolegi bandyty, a jednocześnie zabijający i rabujący pierwszego uczciwego człowieka, którego spotka, pojmował sprawiedliwość jako zasadę praktyczną. Sprawiedliwość l wierność stanowią wspólne więzy każdego społeczeństwa; dlatego też nawet bandyci, którzy zerwali z całym otaczającym ich światem, muszą dotrzymać sobie wiary. Lecz czyż powie ktokolwiek, że ci, którzy żyją podstępem i rabunkiem, mają wrodzone zasady wierności i sprawiedliwości przez siebie uznane?
J. Locke, "Wybór pism pedagogicznych", tłum. H. Pohorska, Warszawa 1948, s. 37-38
Cnota jest powszechnie uznana nie dlatego, że jest wrodzona, lecz że jest użyteczna. Stąd naturalnie płynie wielka rozmaitość opinii dotyczących prawideł moralnych, które znajdujemy wśród ludzi, zależnie od rozmaitych stopni szczęścia, których się spodziewają lub ku którym zmierzają. Nie mogłoby to zaś mieć miejsca, gdyby zasady praktyczne były wrodzone i odciśnięte w umysłach naszych ręką boską. Zgadzam się, że istnienie Boga tak jest widoczne z wielu względów, a posłuszeństwo, któreśmy Mu winni, tak zgodne z światłem rozumu, że znaczna część ludzkości składa świadectwo prawu natury. Sądzę jednak, że przyjąć powinniśmy, iż pewne przepisy moralne mogą znaleźć bardzo rozległe uznanie ze strony ludzkości bez tego, iżbyśmy wiedzieli lub przypuszczali prawdziwą zasadę moralności, którą może być jedynie wola i prawo Boga przenikającego człowieka, mającego w ręku nagrody i kary, i dostateczną potęgę, aby powołać do odpowiedzialności najzuchwalszego grzesznika. Gdy bowiem Bóg połączył nierozerwalnie cnotę ze szczęściem ogółu i uczynił jej pełnienie niezbędnym dla zachowania społeczeństwa i jawnie dobroczynnym dla wszystkich, z którymi ma do czynienia człowiek cnotliwy, nie należy się dziwić, że każdy nie tylko przyznaje te prawidła, których spełnienie zaręcza mu korzyść, lecz także zaleca je i zachwala innym. Zarówno z przekonania, jak i z interesu własnego może uważać je za święte; gdyby bowiem były pogardzone i pogwałcone, nie byłby sam bezpieczny. Chociaż to nie ujmuje moralnej ł wieczystej sile obowiązującej owych przepisów, świadczy jednak, że zewnętrzne uznanie dla nich wielu osób nie dowodzi, iżby były one zasadami wrodzonymi. Nie dowodzi nawet tego, że ludzie zgadzają, się na nie wewnętrznie, w swych własnych umysłach, jako na niezachwiane przepisy swego postępowania, skoro dostrzegamy, że interes osobisty i przyzwoitość skłaniają do zewnętrznego przyjęcia tych prawideł i do publicznego ich uznania wielu takich, których postępowanie dowodzi dostatecznie, że bardzo mało troszczą się o Prawodawcę, który je wydał, lub o piekło grożące tym, co przeciwko nim wykraczają.
Czyny ludzkie przekonywają nas, że prawidło cnoty nie jest ich wewnętrznym przepisem. Jeśli bowiem nie zechcemy przypisywać przez grzeczność większej części ludzi szczerości większej, niż posiadają w rzeczywistości, lecz będziemy uważali ich czyny za wykładniki ich myśli, dostrzeżemy, że nie mają oni zbytniej czci wewnętrznej dla tych prawideł ani nadmiernego przeświadczenia o ich pewności i sile obowiązującej. Wielką zasada etyczna: postępuj tak, jak chcesz, żeby z tobą postępowano, więcej bywa zalecana niż wykonywana; lecz wyłamanie się spod tego prawidła nie może być większym występkiem niż pouczanie innych, że nie jest ono przepisem normalnym lub że nie ma siły obowiązującej. Byłby to obłęd zostający w sprzeczności nawet z interesem, w imię którego ludzie pogwałcają sami to prawo.
Sumienie nie dowodzi, aby istniał jakikolwiek przepis moralny wrodzony. Ktokolwiek może powołać się na sumienie, które wstrzymuje nas od wyłamania się spod wymienionych prawideł, jako na dowód, że uznajemy wewnętrznie ich siłę obowiązującą. Na to odpowiem, iż nie wątpię, jako ludzie dochodzą do uznania pewnych prawideł moralnych i do przeświadczenia o ich sile obowiązującej tą samą drogą, którą dochodzą do poznania innych rzeczy bez tego, iżby prawidła te były wypisane w ich sercach. Inni mogą dojść do nich wskutek wychowania, wpływu towarzystwa lub zwyczajów swego kraju; a skoro raz utworzone zostało takie przeświadczenie, wprawia ono w czynność nasze sumienie, które nie jest niczym innym jak tylko naszą opinią, czyli sądem, o moralnej słuszności lub niesłuszności naszych czynów. Gdyby zaś sumienie miało być dowodem zasad wrodzonych, powinnibyśmy przyjąć, iż zasady te mogą być przeciwne sobie, skoro jedne osoby czynią wskutek nakazu sumienia to, czego inne unikają dla tego samego powodu.
Przykłady czynów potwornych, popełnionych bez żadnych wyrzutów sumienia. Nie mogę zrozumieć, w jaki sposób mogliby ludzie kiedykolwiek wykraczać spokojnie i z zupełnym zaufaniem przeciw owym prawidłom, gdyby one były wrodzone i wyciśnięte w ich umyśle. Spójrzmy tylko na miasto zdobyte szturmem i przyjrzyjmy się, czy jest jakieś poczucie i zachowanie zasad moralnych lub jakikolwiek wyrzut sumienia za wszystkie popełnione zbrodnie. Rozboje, morderstwa, gwałty stanowią sport ludzi wyzwolonych z odpowiedzialności karnej lub potępienia. Czyż nie istniały całe narody, i to wśród najbardziej ucywilizowanych, które uważały pozostawianie dzieci w polu, aby tam ginęły z głodu lub od dzikich zwierząt, za równie mało zasługujące na potępienie, jak i ich zrodzenie?... Gdzież więc są owe wrodzone zasady sprawiedliwości, pobożności, wdzięczności, czystości? I gdzież owa zgoda powszechna zaręczająca obecność wrodzonych prawideł? Zabójstwa w pojedynku od czasu, jak moda uczyniła je zaszczytnymi, popełnia się bez wyrzutów sumienia, a nawet w niektórych miejscowościach niewinność pod tym względem uważana jest za największą hańbę. Jeżeli rozejrzymy się wkoło, aby poznać ludzi takimi, jakimi są, dostrzeżemy, że w jednych miejscowościach doznają oni wyrzutów sumienia za spełnienie lub niespełnienie czegoś, co gdzie indziej uważane jest za zasługę.
J. Locke, "Wybór pism...", dz.cyt., s. 38-41
W jaki sposób ludzie przyjmują zasady moralne
W jaki sposób ludzie przyjmują zwykle zasady. Jakkolwiek dziwnym wydać się to może, bywa jednak stwierdzone przez doświadczenie codzienne, a może nawet nie wyda się tak dziwnym, jeżeli zbadamy, jakimi drogami i przez jakie stopnie dochodzi się do tego, że opinie, nie mające lepszego źródła niż zabobon piastunki lub powagę jakiejś staruszki, urosnąć mogą dzięki długości czasu i zgodzie sąsiadów do godności zasad religii i moralności. Ci bowiem, którzy starają się, jak to nazywają, dać dobre zasady dzieciom swym (a niewielu jest takich, którzy by nie mieli garstki takich zasad dla siebie), wpajają w bezbronny i dotąd nieuprzedzony umysł (gdyż papier biały przejmuje wszelkie pismo) doktryny, które by chcieli, aby dzieci ich pamiętały i wyznawały. Skoro tylko dzieci są w stanie rozumieć, zaczynają wpajać im owe doktryny, a w następstwie potwierdza je bądź jawne oświadczenie, bądź milcząca zgoda wszystkich tych, z którymi mają do czynienia, a przynajmniej sąd tych, o których mądrości, wiedzy i pobożności mają tak wysoką opinię, iż nie mogą inaczej uważać doktryn owych niż tylko za podstawy, na których spoczywają religia i dobre obyczaje. W taki sposób zasady owe uchodzą wreszcie za prawdy oczywiste i wrodzone.
Możemy do tego dodać, że gdy ludzie w ten sposób wyuczeni wyrosną i zastanawiają się nad swoim umysłem, nie mogą znaleźć w nim nic dawniejszego od tych opinii, które nabyli wcześniej, niż pamięć ich zaczęła utrwalać ich czyny lub zaznaczać chwile, w których coś nowego im się ukazywało. Wskutek tego wnioskują bez skrupułu, że twierdzenia owe, których początku w wiedzy swojej dojrzeć nie mogą, są niezawodnie wrażeniami wyciśniętymi w umysłach ich przez Boga lub przyrodę, nie zaś rzeczami, których się wyuczyli od innych ludzi. Poddają się więc tym opiniom i zachowują je z czcią, jak czynią to w stosunku do rodziców; nie dlatego, że to jest naturalne, gdyż dzieci nie czynią tego tam, gdzie nie są tak pouczane, lecz dlatego, że były zawsze tak wychowane i nie pamiętając o początku tego szacunku sądzą, iż jest on przyrodzony.
...Daje się dostrzec to u dzieci. Ktokolwiek uważnie zbada stan dziecka zaraz po przyjściu jego na świat, nie będzie miał wielu powodów do przypuszczenia, iż umysł jego zaopatrzony Jest w wielki zasób idei stanowiących materiał przyszłej jego wiedzy. Napełnia się on nimi stopniowo, a chociaż idee najbardziej widocznych i najbardziej pospolitych jakości wyciskają się wcześniej, niż pamięć zacznie utrzymywać rejestr czasu i porządku, jednak często się zdarza, że spotykamy się tak późno z niektórymi niezwykłymi jakościami, iż mało jest ludzi, którzy by nie mogli przypomnieć pierwszego zaznajomienia się z nimi; a gdyby to było warto, można by niewątpliwie wychować dziecko tak, że miałoby bardzo mało nawet zwykłych idei aż do wieku dojrzałości. Wszyscy jednak, którzy się narodzili na świat, otoczeni są ciałami nieustannie i w rozmaity sposób oddziaływającymi na nich, a stąd pochodzi, że rozmaite idee, niezależnie od tego, czy o to dbamy, czy nie, wyciskają się już w dziecinnych umysłach. Światło i barwy gotowe są na podorędziu, gdziekolwiek oko jest otwarte; dźwięki i niektóre jakości dotykowe nie omijają również sposobności oddziaływania na zmysły nasze i przedarcia się do umysłu. Sądzę wszakże, że bez trudności mi to przyznają, iż gdyby dziecko wychowywało się w takim miejscu, gdzie nie widziałoby aż do wieku dojrzałego innych barw prócz białej i czarnej, nie miałoby pojęcia o barwie purpurowej lub zielonej, tak samo jak ktoś, kto od dzieciństwa nie próbował ostrygi lub ananasa, nie miałby pojęcia o tych specjałach.
J. Locke, "Wybór...", dz.cyt., s. 41-43