J. Kasprowicz, Salome (fr.)
O przyjdź!
O boski przyjdź proroku*!
Salome ciebie woła z płomieniami w oku!
Na tę słoneczną miłości polanę,
pomiędzy żądz rozkwitłe czarodziejskie zioła Salome cię woła!
O przyjdź!...
Salome, kłęby włosów rozwiawszy miedziane,
niby wieków pożaru krwawiące się łuny,
w złocistej harfy uderzyła struny
i śpiewa...
O przyjdź!...
O przyjdź, proroku blady!
Ogień żywy obleje twe liliowe skronie,
Ogień żywy na lic-uć przygasłym zapłonie
od mych gorących warg!
Salome, białolistny kwiat Herodiady
zerwany ręką Grzechu z świadomości drzewa*,
w pożarne wieków łuny rzuca pieśń swą krwawą,
swą nieskończoną pieśń –
i woła cię, proroku! Przyjdź!...
W królewskiej komnacie
kazałam służebnicom rozesłać kobierce,
utkane z miękkiej wełny owiec Galaadu*;
majestat ciężkich kotar otula me łoże,
moje łabędzie puchy!...
Ach! jak się trwożę!
Jak lęka się ma dusza, aby promyk złoty
nie przedarł się zuchwale do mojej tęsknoty!
By jakiś listek mirtowy,
gdy wiatr z kryjówek gaju ciche szumy płoszy,
nie zadrżał, posłyszawszy stłumione rozmowy
naszej mdlejącej rozkoszy...
Nie wejdzie nikt prócz ciszy w ten przybytek głuchy,
prócz ciszy i prócz żaru mojego pragnienia,
co mi rozdźwięcza serce,
że śpiewa pieśń, idąca w wieków majestacie
przez świat, ogromny świat –
tę nieskończoną pieśń:
O przyjdź, proroku, przyjdź!...
Skąpałam swą dziewiczość w przejrzystym marmurze,
gdzie zdrój różanej wody z kształtnych dziobów tryska,
a słońce przez zazdrosne ciśnie się kryształy,
ażeby rozcałować mych biódr marmur biały,
mej piersi oroszone, wpółzamknięte róże...
............................................................................
Ach! złocę się w słonecznym, błękitnym przestworzu
i czekam na winnicach engaddyjskiej ziemi*,
aż przyjdzie pragnący On,
aż przyjdzie żniwiarz wybrany
i niecierpliwą dłoń
wzniesie po ten owoc złoty...
Ach! przyjdź!...
Na oceany
niewyczerpanych żądz
rzuć swoich żagli płótna
i płyń!...
Ach! przyjdź!,..
Czekam na ciebie smutna...
Ach! przyjdź!...
Czekam na ciebie wesoła, radosna
onym pragnieniem, co się spełnić ma,
jako ta kwieciem-pękająca wiosna!
Ach! przyjdź!
Powieki mi się kładły na przepastne głębie
moich senliwych ócz,
gdy gdzieś, na dnie ich, wielkim jak za krańcem świata
nieogarnięta oceanów toń,
kąpały się obrazy, rozkoszne jak woń
płynąca z Raju, gdzie – brat zabił brata*!...
A byłyć w swej rozkoszy zabójcze jak śmierć,
co na tę misę rzeźbioną
rzuciła mi w swym szale lubieżnym* twą skroń,
owitą w włosów krucz,
ociekających krwią...
Ach przyjdź!...
Ginącemu światu, 1901