Henryk Sienkiewicz, O powieści historycznej (fr.)*
Tym, którzy by chcieli mi zarzucić, że występując z odczytem o powieści historycznej występuję zaraz pro domo sua*, odpowiadam z góry, że pośrednio – tak jest. Stanowisko piszącego u nas, jak i wszędzie, jest służbą publiczną. Służymy literaturze, a przez nią społeczeństwu, więc odzywają się zdania dowodzące, że droga, którą się obrało, jest błędną i wiedzie na manowce, każdy ma prawo wystąpić w jej obronie.
Wszelako nie idzie tu o rzeczy czysto osobiste. Żaden z piszących nie stanie przed publicznością po to tylko, by jej dowodzić, że pisze dobrze. Ale gdy naokół powieściopisarza rozlegną się głosy, że nowsza krytyka odmawia racji bytu powieściom historycznym – więc błądzi, kto je pisze – naówczas powieściopisarz ma nie tylko prawo, ale i obowiązek odpowiedzieć: – Tego rodzaju krytyka myli się – a oto moje dowody.
Ponieważ chodzi właśnie o powieść historyczną, zatem należy mi na wstępie stwierdzić, że zdania odmawiające jej słusznych podstaw odbijają się o uszy niemal codziennie. U nas w ostatnich czasach zabrał głos w tej sprawie Brandes i z właściwą sobie zręcznością przytoczył, cały szereg argumentów na dowiedzenie, że powieść historyczna w zakresie literatury jest tym samym, czym "prawdziwa kawa figowa" w zakresie handlu*. Równie jak kawa figowa, przez to samo, że jest figowa, nie może być prawdziwą, tak powieść, która z natury rzeczy jest utworem fantazji – nie może być historyczną.
Zanim wrócimy do tego określenia, któremu zresztą przyznać należy, że jest równie dowcipne jak zręczne, wysłuchajmy całego aktu oskarżenia, jaki ułożono przeciw powieści historycznej, począwszy od Gervinusa*, a skończywszy na Tainie*, Brandesie i wielu innych.
Sprawa tyle ma związku z walką rozmaitych kierunków w literaturze i sztuce, że przez to samo staje się do wysokiego stopnia zajmującą.
W literaturze i sztuce każde niemal pokolenie ludzkie wytwarzało odmienny zwrot, odmienny kierunek, który póty był zwykle uważany za nowy, postępowy i słuszny, póki nie przyszedł następny i nie ogłosił swego poprzednika za starca, zacofańca i kłamcę. Jest rzeczą godną uwagi i to, że mimo doświadczenia wieków, mimo detronizacji tylu kierunków, między przedstawicielami każdego najnowszego znajdowały się zawsze całe zastępy zapalonych, głoszących z zupełną dobrą wiarą, że ów kierunek ostatni jest zarazem i ostatecznym i że literatura, a względnie sztuka, pójdą już raz na zawsze po nowo odkrytej drodze. [...]
W ten sposób, gdy z romantyzmu uciekła dusza, gdy przestał być szczerym, a stał się przy całej swej fantastyczności szkolarstwem, musiał nastąpić zwrot w stronę prawd rzeczywistych i nastały czasy panowania realizmu. Wprawdzie dzieła tworzone realistycznie istniały od najdawniejszych wieków we wszystkich gałęziach sztuki, ostatnie jednak dopiero czasy podniosły realizm do stanowiska doktryny artystycznej. Ponieważ w znacznej części było to objawem reakcji, więc jak zwykle bywa, reakcja poszła tak daleko, jak tylko iść mogła – i powstał naturalizm, w duchu którego każda prawda płaska i szpetna wydała się prawdziwszą od każdej podnioślejszej i piękniejszej. Również koniecznym następstwem takiego zapędu w stronę rzeczywistości było i to, że kierunek, który postawił prawdę jako najwyższy ideał, począł ją przedstawiać fałszywie, bo pierwiastki dobra i zła, piękna i szpetoty w innej proporcji występują w naturze i w życiu niż w naturalistycznych książkach. Chcąc stwierdzić w imię prawdy, że każda wieś pachnie nawozem, opisują ją skrajni przedstawiciele naturalizmu, jakby pachniała tylko nawozem, zapominając, że pachnie także skoszonym sianem. Zresztą w tej chwili jest mi to wszystko jedno – i nie myślę rozstrzygać, czy w przyszłości znajdą się podobne utwory w bibliotekach czy w kompostach. Chodziło mi tylko o zaznaczenie, że w twórczości czasów dzisiejszych, postawiono prawdę jako najwyższy ideał i że w imię tej prawdy wydawano wyroki na przeróżne literackie rodzaje.
Na powieść historyczną padł z wielu ust wyrok potępiający – i inaczej nie mogło być. – Czym ona jest? – pytano. – Jeśli chce być prawdą, to musi pozostać tylko historią; jeżeli zaś fantazja piszącego zerwie historyczne cugle i na kształt rozhukanego konia poniesie go w krainy nierzeczywiste – to utwór jego będzie historycznym fałszem. Ścisła historia – a zatem nie powieść; powieść – a zatem nie historia. Między tymi dwiema drogami nie masz wyboru. Połączenie prawdy dziejowej z fantazją wychodzi tylko na szkodę i prawdy, i fantazji, a z takiego związku mogą się rodzić tylko kalekie dzieci.
Inaczej mówiąc: historyczna powieść – to contradictio in adiecto*. Zamiast historii może ona dać tylko surogat historyczny; zamiast złota prawdy – szych* zmyślenia. To kawa figowa, z etykietą tym śmieszniejszą, że czytamy na niej dodatek: "prawdziwa figowa". [...]
Tymczasem przejdźmy do następnych zarzutów.
Pokolenia ludzkie (mówią przeciwnicy powieści historycznej) zmieniają się tak dalece w ciągu wieków, że w niczym nie są do siebie podobne. Człowiek z czasów przedchrześcijańskich, człowiek z epoki feudalizmu, Włoch z czasów Odrodzenia, purytanin angielski z XVII wieku, jakobin z epoki wielkiej rewolucji francuskiej – i na koniec człowiek dzisiejszy są to typy pod względem pojęć, wierzeń, wyobrażeń, obyczajów i psychicznego nastroju zupełnie dla się niezrozumiałe. Chcąc poznać i zrozumieć jakiekolwiek objawy życia, musimy je obserwować w chwili, gdy się dokonywują.
Człowiek dzisiejszy mógłby w takim tylko razie odtworzyć człowieka z XVII wieku, gdyby mógł go obserwować w jego życiu, ruchu i działalności. Obserwacja taka jest niemożliwą. Historia nie zostawiła tak szczegółowych materiałów, by one zdołały zastąpić obserwację bezpośrednią, której zresztą nic zastąpić nie może.
Cóż stąd wynika? Oto, że dzisiejszy pisarz może odtworzyć człowieka lat minionych tylko zewnętrznie. Da mu ubiór, zbroję, pióra na hełmie, zwroty językowe, właściwe epoce minionej, ale na tym koniec. W piersi takiego utworu, pod średniowieczną zbroją, będzie biło nowożytne serce; w mózgu jego, pod hełmem, będzie myślała nowożytna dusza. A gdybyśmy nawet przypuścili, że będzie to jakiś typ psychiczny od dzisiejszego odmienny, gdzie jest kryterium na to, że jest to typ prawdziwy? Powieściopisarz odtwarzający życie dzisiejsze może zawsze na swą obronę powiedzieć: dostrzegłem, obserwowałem – i oto synteza, oto treść tej obserwacji. Co więcej, czytelnik we własnej duszy, we własnym sposobie myślenia, we własnych spostrzeżeniach ma gotowy sprawdzian, czy wnioski autora są prawdą, czy fałszem.
Inaczej rzecz ma się w powieści historycznej. Autor ma tu tylko prawo powiedzieć: – Na podstawach, które mi dała historia – fantazjowałem, a czytelnik nie ma w sobie żadnego środka sprawdzenia, o ile fantazja autorska była bliższą mu lub dalszą od minionej, ukrytej pod kurhanami dawnego życia prawdy.
Więc oto zamiast człowieka takiego, jakim był w danej epoce, autor daje nam znów jakiś nowożytny, skrzywiony twór, niemający duszy ani o odrobinę więcej staroświeckiej niźli aktor grający rolę pierwszego lepszego bohatera czasów ubiegłych. – Ty nie masz danych, by prawdę stworzyć – mówi autorowi krytyka; czytelnik nie ma danych, by prawdę odczuć, więc znów dostaje kawę figową zamiast prawdziwej – i znów figową sprzedano mu z zapewnieniem, że jest prawdziwa.
Słowem: fałsz i bałamuctwo na każdym kroku. Epoce dasz koloryt taki, jaki będziesz chciał, to się znaczy nie taki, jaki miała. Pod względem psychicznym, jeśli nie masz talentu, wytworzysz manekiny, dobre do tego, by na nich porozwieszać średniowieczne stroje, a równie martwe i sztuczne jak owe drewniane głowy, na których kapelusznicy wieszają kapelusze. Jeśli masz talent, stworzysz jakieś pozory życia i jakichś ludzi, których wartości życiowej, względnie do danej epoki, nie sprawdziłeś przez bezpośrednią obserwację, a do których czytelnik także nie ma klucza. Będą to, prawdopodobnie, mniej więcej tragiczne lub zabawne dziwolągi, w najlepszym razie współcześni aktorowie i aktorki, poprzebierani za dawnych rycerzy i damy. Być może, że czynisz to wszystko z dobrą wiarą; niemniej jednak twój człowiek z minionych epok jest fałszem, bo – musi być fałszem. [...]
Ale to jeszcze nie wszystko.
Powieść historyczna odrywa ludzi od rzeczywistości życia, odwraca umysły i dusze od nowoczesnych ideałów. Upaja ona wyobraźnią obrazami przesadzonego bohaterstwa, dla którego nie masz miejsca w dzisiejszym życiu. Przedstawia ona przeszłość lepszą i doskonalszą, niż była, więc przedstawia ją nie tylko fałszywie, ale tak jeszcze, że wobec niej teraźniejszość wydaje się szarą, zimną, pozbawioną ciepła i życia. Koniecznym tego następstwem jest zniechęcenie.
W warunkach, jakie wytwarza powszechna walka o byt, w której wszystkie siły umysłu i ciała winny być natężone, w której czujność na wszystko, co się dzieje, nie powinna nigdy, pod grozą upadku, zamykać oczu, powieść historyczna wytwarza półsennych marzycieli, pewnego rodzaju palaczy opium, niemających ni ochoty, ni energii do walki. Jest przeto powieść nie tylko surogatem prawdy, ale czymś gorszym, bo narkotykiem, który odurza i osłabia.
Oto są mniej więcej zarzuty, jakie czyniono powieści historycznej.
Piętrzą się one w ten sposób, że powieściopisarzowi historycznemu należałoby tylko złamać pióro i pójść rozpocząć pokutę. Szczęściem, istnieją i inne poglądy na całą sprawę. Akt oskarżenia przytoczyłam w formie tak mocnej, jak go spisano. Obecnie postaram się kolejno odpowiedzieć na zarzuty.
Przede wszystkim – powieść nie potrzebuje przekręcać historycznych zdarzeń. Jeśli autor tak czyni, ujma spadać powinna na niego, nie na rodzaj, który uprawia. Przypuściwszy nawet, że każda powieść zabarwia wypadki dziejowe pewną tendencją, można by zaraz spytać, czy istnieje jeden historyk, a raczej jedna księga historyczna tak przedmiotowa i bezstronna, aby ludzi lub zdarzeń nie przedstawiała w pewnym oświetleniu? Zachodzą tak rdzenne różnice w poglądach najznakomitszych historyków na największe postacie i czyny dziejowe, że wedle tych różnic Cezar* może być albo warchołem, tyranem, zabójcą porządku społecznego, albo zbawcą ówczesnego Rzymu; Kato* może być republikańskim wzorem cnót i rozumu albo upartym i głupowatym kozłem, który nie rozumiał nowego porządku rzeczy. Mówiąc nawiasem, taką opinię ma o nim znakomity badacz Mommsen*. Nie widząc zresztą potrzeby przytaczać przykładów, choćby ze względu na zbyt wielką ich liczbę; rozumiem tylko, że skoro owe różnice nie uwłaczają powadze historii, tym bardziej pewien osobisty pogląd powieściopisarza na czyny dziejowe nie może służyć za podstawę do orzeczenia, że powieść historyczna musi być z natury rzeczy fałszem.
Zdarza się zapewne, że powieść historyczna przekręca wypadki lub nawet zmyśla je; zdarza się, że to czyni i historia. Wówczas i pierwsza, i druga będą kłamstwem. Ale mówią, że powieść przekręcać i zmyślać musi. Dlaczego? Bo jeśli tego nie uczyni, to będzie historią; więc albo historia, albo powieść: jedno wyłącza drugie. Czy nie z większą słusznością można by powiedzieć, na przykład, o dzisiejszej powieści fizjologicznej: albo powieść, albo fizjologia? Powieść fizjologiczna – co to jest? Fantazja ożeniona z nauką tak pozytywną jak fizjologia – czy to także nie kawa figowa, najprawdziwsza kawa figowa? Zastanówmy się nad tym pytaniem.
Powieść psychologiczna, równie jak filozoficzna, bierze bajkę zmyśloną, stwarza ludzi, którzy nie istnieli; chodzi więc o to tylko, by charakterów nie stworzono wbrew zasadom psychologii lub temperamentów wbrew zasadom fizjologii. Jeśli powieść tego uniknie, może być prawdą. Równie jak w sylogizmie: "ludzie są śmiertelni, Jan jest człowiekiem – więc jest śmiertelny", staje się rzeczą obojętną, czy ów Jan istniał rzeczywiście, tak i w tych powieściach równie jest obojętnym, czy ich Janowie lub Piotrowie żyli na świecie. Chodzi tylko o to, by na kształt owego sylogizmu byli zbudowani logicznie. Właściwy jednak materiał powieściowy leży poza tą kwestią i w ogóle poza rzeczywistością; wytwarza go fantazja na modłę życiowego podobieństwa; tworzy ona ludzi, wypadki, przeciwności i walki. Miejsce na nią jest; ma się ona gdzie podziać – i wskutek tego nie staje w przeciwieństwie do logiki, psychologii itp.; owszem, wlewa swój materiał w ich formy; słowem – nie przestając być sobą staje się zgodną z głównymi podstawami dawnej nauki.
Ale jeśli się bierze materiał gotowy, to jest ludzi i wypadki z dziejów – co wówczas ma do roboty fantazja i gdzie jest na nią miejsce? Albo się prawdę uszanuje i skreśli się historię, albo nie – i stworzy się bałamuctwo.
Jest w tym pozorna słuszność, ale – tylko pozorna. Na fantazję jest tyleż miejsca i pełni ona takąż samą służbę w powieści historycznej jak w psychologicznej. Przede wszystkim ożywia, przedstawia plastycznie, z przeszłości przenosi w obecność, ukazuje ludzi nie w trumnach, ale w czynach, nie ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma i zamkniętymi oczyma, ale ze światłem w źrenicach. Historia odtwarzając wypadki odtwarza tylko ważniejsze; odtwarzając historycznych ludzi daje tylko pewne wytyczne z ich życia, między którymi są ustawiczne przerwy. Wypełnić te przerwy jest zadaniem fantazji. Jest to czynność równająca się logicznemu odgadywaniu. [...]
Widzimy z tego, że proces tworzenia w powieści historycznej i niehistorycznej jest jednaki. Fantazja na tle dziejów znajduje nie tylko pole, ale i dane ogólne autentyczne, na mocy których może odgadywać logicznie i prawdopodobnie zjawiska szczegółowe.
Dodajmy, że powieściopisarz jeśli nie zawsze jest, to przynajmniej zawsze powinien być obdarzony niepospolitą intuicją, a może nie za śmiałym wyda się wniosek, że powieść historyczna nie tylko nie potrzebuje być poniewieraniem prawdy dziejowej, ale może być jej objaśnieniem i dopełnieniem. Ona powlecze odpowiednią barwą szare mury wzniesione przez historię, ona wypełni odpowiednio ich szczeliny, odtworzy na mocy analogii odarte przez czas ornamenta, odgadnie to, co być mogło, wygrzebie, co zostało zapomniane, i nie przekraczając zdarzeń dziejowych, może ułatwić ich zrozumienie.
I może, bo odtworzy duszę człowieka lat minionych, jego namiętności, sposób myślenia; pokaże nam go, jak rzekłem wyżej, nie w mroku grobowej krypty, ale w świetle słonecznym.
Co jeśli uczynić zdoła, będzie w całym znaczeniu wyrazu – i powieścią, i historią. [...]
Jest w tym naprzód fałsz zasadniczy. Powieść historyczna może być złą lub dobrą, fałszywą lub prawdziwą, zależnie od talentu albo moralnych podstaw autora; ale narkotykiem upajającym nie jest więcej od każdej innej powieści, od poezji, od sztuki w ogóle. Ze stanowiska utylitarnego łatwiej by było dowieść licznych pożytków wypływających z powieści historycznej. Pojedynczemu człowiekowi wychodzi zawsze na korzyść rozważanie swej przeszłości. Ono wyjaśnia mu liczne zjawiska czasu teraźniejszego; uczy go patrzeć genetycznie na siebie i dostarcza wskazówek na przyszłość; uczy niechać zadań, którym nie sprosta, a podejmować odpowiednie. Jeszcze jaśniejsze światło rzucić może obrachunek z przeszłością, gdzie chodzi o całe społeczeństwo. Czym są w ogóle dzieje ludzkości i poszczególnych jej gałęzi? Historią upadków i odrodzeń. Zbytecznym byłoby mówić, ile z rozwagi nad tym falowaniem życia może wypłynąć otuchy. Do wszelkiego napoju można dodać narkotyku, ale nie idzie za tym, żeby nie było napojów pokrzepiających.
Powieść historyczna maluje zarówno dodatnie jak i ujemne strony przeszłości, a tym, którzy bez znajomości dziejów, na wiarę innych powtarzają, że tak nie jest, że autor zawsze otacza nimbem daną epokę, choćby dlatego, że ją wybrał i poczytuje za swoją – można by opowiedzieć historię o Panurgowym* stadzie.
W ogóle krytyka, która zamiast mówić o dziełach dokonanych, wydaje recepty: o czym należy albo nie należy pisać, która stawia rogatki na drogach ducha ludzkiego – wstępuje sama na błędną drogę uroszczeń i powinna być przywołaną do porządku. Przeciwstawiając swoje powody i formułki odtwarzania przeszłości w ogóle, nie pomyśleli chyba oskarżyciele powieści epickiej o jednej rzeczy. Oto większość tych racji jest tego rodzaju, że wobec nich nie ostałby się ni Homer, ni wielcy tragicy greccy*, ni Wergilius*, ni Ariost*, ni Tasso*, ni Camoens*, ni Szekspir ze swymi Henrykami* ni wielu nowszych, którzy bądź dramatem, bądź powieścią sięgali w przeszłość i próbowali ją odtworzyć taką, jaką była. Więc co? Dla konsekwencji trzeba by powiedzieć: "Podobne bałamuctwa mogli ludzie pisać aż do ery Gervinusa, Taine'a i Brandesa. Obecnie ogrzewajmy nimi łaźnie, jak niegdyś z rozkazu Omara ogrzewano je w Egipcie biblioteką Aleksandryjską". Lecz zanim się w tych łazienkach woda na kąpiel dla krytyków zagrzeje, niechże miłośnicy literatury wybierają między takimi dziełami a taką krytyką!
Jest po prostu śmiesznym uroszczeniem żądać od samorodnej łąki, w którą nasiona rzuca wiatr boży, by takimi a nie innymi kwiatami zarastała. W literaturze kierunków i rodzajów nie wprowadzali krytycy – jeno twórcy. "Jam jest pszczołą z Hymettu* – mówi starożytny poeta – unoszę się nad wonnymi cząbrami gór, siadam, na którym chcę kwiecie – i zbieram miód mój, skąd chcę".
Taką pszczołą jest twórczy duch ludzki! Nie da on sobie odjąć swej wolności, zamykać dróg, otoczyć zastrzeżeniami, wtłoczyć się w formułki i przepisy. Sam on zawsze sobie wybierał i drogi, i ideały – i przy tych, które pokochał, będzie trwał zawsze.
Przypis 2: Jórgen Brandes (1842-1927) – krytyk duński, wykładowca uniwersytetu w Kopenhadze, który swymi koncepcjami historycznymi i literackimi zyskał europejską sławę. W Warszawie był dwukrotnie w latach 1885 i 1886 i wygłosił kilka odczytów, m.in. o literaturze polskiej. Te odczyty i cała twórczość Brandesa miały szeroki oddźwięk w prasie warszawskiej. Sienkiewicz znał go osobiście (por. J. Krzyżanowski, Kalendarz życia i twórczości Henryka Sienkiewicza, Warszawa 1957, s. 128). Brandes wypowiadał się kilkakrotnie jako przeciwnik powieści historycznej. M.in. w rozważaniach poświęconych Walter Scottowi pisał: "Zauważono ogólnie w Europie, że powieść historyczna, pomimo wszelkich swoich przymiotów była gatunkiem nieprawnym, już obładowanym tak dalece materiałem historycznym, że rozwój poetyczny ustawał, już to tak swobodnym w przetwarzaniu historii, że żywioły realne i zmyślone w połączeniu swoim tworzą koncert niesłychanie niestrojny" (Główne prądy literatury XIX stulecia. Warszawa 1883, t. IV, s. 151). Wspomnianą w tekście wypowiedź Brandesa przytoczyła "Gazeta Polska" nr 158.
Przypis 3: Georg Gotfried Gervinus (1805-1871) – historyk niemiecki o żywych zainteresowaniach historycznoliterackich i estetycznych. Z dzieł Gervinusa na język polski przełożone były: Rewolucja lipcowa i jej skutki bezpośrednie (Wrocław 1867) oraz Shakespeare w przekładzie W. Grabowskiej ("Biblioteka Warszawska" 1871).
Przypis 4: Taine wypowiadał się wielokrotnie jako przeciwnik powieści historycznej. W recenzji Salammbô Flauberta ocenił ją jako gatunek literacki niemający przed sobą przyszłości. W Historii literatury angielskiej, w rozdziale poświęconym Walterowi Scottowi i jego szkole, pisał: "Na podstawie tego można zrozumieć, że próby zmartwychwstania są zawsze niedoskonałe, że każde naśladownictwo jest tylko pastiszem, że akcent współczesny przebija nieomylnie w słowach, których użyczamy starożytnym postaciom". (Histoire de la littérature anglaise, Paris 1899, t. IV, s. 291- 292. Cyt. fragm. przeł. J.K.S.).