Zofia Nałkowska, Miłość w "Lalce"*

Lalka Prusa, dzieło niezapomniane, wydźwigające się z minionej, smutnej epoki życia polskiego w obronie istotnych wartości ludzkich przeciw ich zakłamanym pozorom, jest zabytkiem pewnego szczególnego piękna, dokumentem rzetelnej, przejrzystej czystości ideowej. Jest to zjawisko krzepiące, pisany czyn społeczny, akt odwagi. W owym czasie bowiem było odwagą opowiedzieć się za szlachetnym finansistą, który ginie w walce z doskonale zorganizowanym światem arystokratycznego przesądu.

Dziś oczywiście ten rozkład wartości na scenie społecznej uległ bardzo znacznym przesunięciom. I ostatecznie nie ma przy czym tak bardzo obstawać.

Ale Lalka pozostała poza tym aktem wielkiego wysiłku twórczego, żyje swym własnym życiem wewnętrznym jako dzieło sztuki. Można w niej oglądać proces dziś jeszcze znamienny i pouczający, proces przełamywania się wierzeń ideowych pisarza w jego technice literackiej, drogi i metody dania im wyrazu, ich ekspozycję artystyczną.

Lalka jest nie tylko dokumentem swojej epoki. Jest jeszcze książką o wielkiej miłości, jednym ze światowych poematów uczucia. I jako taka musi być zawsze bliska nam, żyjącym.

Do dziś wiele jej kart wzrusza nas głęboko. Powrót Wokulskiego nocą po odejściu pociągu unoszącego Izabelę w objęciach Starskiego, jego straszliwa wędrówka torem kolejowym ku nie osiągniętej śmierci, jest wstrząsającym siłą namiętności i męki miłosnej arcydziełem.

Czymże się dzieje, że gdy odczytujemy jeszcze raz tę monografię daremnej udręki człowieka, budzi w nas ona obok wzruszenia tak wiele niedowierzania i zastrzeżeń? Czemu zalecona naszej pogardzie zmysłowa lekkomyślność Izabeli, jej nieświadome okrucieństwa salonowej lwicy, zarówno jak potężne i surowe obrazy uczucia Wokulskiego, nie wciągają nas bez reszty w solidarność z autorem ani nawet bohaterem?

Czy wynika to z niedzisiejszej, nie dość oszczędnej formy tej powieści, z przewlekłej techniki narracyjnej, która oddala nam sprzed oczu wagę tych konfliktów, tych zapasów śmiertelnych o wartość uczucia.

Myślę, że nie o to chodzi. Że nawet nierównie bardziej wyblakłe od starości romanse bywają dziś dla nas źródłem mniej rozbieżnych emocji, dają wzruszenie artystyczne głębsze, bardziej jednolite i niewątpliwe.

W powieści Prusa osoby kolejno w sobie zakochane stanowią konstrukcyjny łańcuch, dający się nieraz oglądać i w życiu. Izabela, kochana śmiertelnie przez Wokulskiego, sama ulega powabom swych wielbicieli i ostatecznie zdradza go z "cynicznym" Starskim. Wokulskiego bez wzajemności kocha urocza i szlachetna pani Stawska. Panią Stawską uwielbia skrycie stary pan Ignacy. W całym tym układzie osób bezwzględną solidarnością autora cieszy się tylko Wokulski. Jest człowiekiem czynu, typem dodatnim społecznie, byłym uczestnikiem powstania – i mimo to wszystko nie obudził miłości w Izabeli. To ją całkowicie dyskwalifikuje, to orzeka o niej, że jest "lalką". Woli sławnego muzyka niż pięknego i ideowego "kupca galanteryjnego", woli od niego zwykłych eleganckich salonowców. Jest zła i pusta, jest nic niewarta. Autor patrzy na nią wyłącznie oczami Wokulskiego, od strony jego zawiedzionego uczucia.

Ta solidarność autora z bohaterem jest niekiedy aż rewoltująca. Jakże oburzeni są obaj, gdy Izabela wraz z innymi słuchaczami koncertu ulega czarowi cudzoziemskiego skrzypka. Scena odtwarzająca w powieści magię muzyki, pojęta jest jako zbiorowa rozpusta, wyobraża szczyt upadku i nędzy moralnej. Prus ze wszystkich sił pomaga Wokulskiemu, bo nawet Izabelę uraziły zbyt płomienne komplementy Włocha, bo nawet arystokraci, przyznając mu "piękny ton", postanowili przyjmować go, ale w przedpokoju. Plotki hotelowego portiera dyskwalifikują ostatecznie artystę nie tylko w oczach Wokulskiego, co jest zrozumiałe, ale i w oczach autora, co już trudniej jest wybaczyć.

Natomiast Wokulskiemu pozwala Prus nie poznać się na miłości pani Stawskiej, nie wyciągając stąd żadnych dla niego konsekwencji, przeciwnie, podkreślając tym jeszcze silniej jego niezłomną wierność. I to pomimo że wszystko świadczy o tym, jak zacna i godna miłości była ta piękna osoba. I że miłosny wybór Wokulskiego – zupełnie zgodnie z intencją autora – nie był w niczym lepszy ani bardziej umotywowany niż wybór Izabeli. Ona bowiem, musimy w to wierzyć, była warta tyleż, co jej wielbiciele.

Ta wyraźna niesprawiedliwość autora jest zamaskowana pewnym chwytem technicznym. Rozpacz pani Stawskiej po utracie Wokulskiego odbywa się, że tak powiem, według innej koncepcji artystycznej, w innym formalnym planie. Gdy klęski Wokulskiego nasilone są maksymalnym ciśnieniem twórczym, korzystają z wszystkich przywilejów romantyzmu i patosu, klęska pani Stawskiej jest artystycznie zbagatelizowana, oddana całkiem inną techniką. Pani Stawska oblewa się rumieńcem albo blednie, mizernieje, rzuca posadę, wynosi się po cichu z Warszawy. Tylko tyle.

Wbrew insynuacjom Prusa, Izabela nie dlatego nie poznaje się na Wokulskim, że jest on człowiekiem nie z jej sfery. Raczej te cechy jedynie ją w nim pociągają – energia czynu, odwaga i niezależność. Podoba jej się to, że umie zdobywać pieniądze i za ich pomocą rządzić ludźmi – cechy, które zresztą podobają się w nim i Prusowi. "Musiała przyznać, że ten szorstki i ponury człowiek więcej znaczy i lepiej wygląda aniżeli marszałek, baron Dalski i inni. (t. II. s. 288)

Dla tych cech zaręczyła się z nim ostatecznie. Ale go nie mogła pokochać, jak on pokochać nie mógł pani Stawskiej,, chociaż też oceniał jej zalety. Przyczyn do tego mogła mieć bardzo wiele. Był przede wszystkim znacznie od niej starszy. Był niewątpliwie "szorstki". Sam autor, mając zresztą co innego na względzie, dwukrotnie opisuje, jak Wokulski "zatrzaskuje komuś drzwi przed nosem". Raz niemiłemu adwokatowi, który targuje się z nim o cenę kamienicy, drugi raz "zuchwałemu famulusowi", który zresztą w tym wypadku był raczej poczciwy niż zuchwały. Umiejąc czuć tragicznie i głęboko, Wokulski nie jest niewątpliwie człowiekiem sympatycznym. Ma poczucie swej wartości i swej siły, jest dobrego mniemania o sobie; Obawiając się niestałości młodej i pięknej Izabeli, powiada dumnie: "Chyba jestem wart tego, by być jedynym." Dla czego? Ciemnawa historia jego pierwszego małżeństwa z bogatą wdową, technicznie również zbagatelizowana przez autora, nie daje nam pod tym względem żadnych gwarancji. W jego uczuciu dla Izabeli nie ma zupełnie czułości, nie ma miejsca na porozumienie, na żadną tkliwość. Jest tylko surowe żądanie od niej, aby była doskonała, rozpaczliwe żądanie, aby potęgę i naturę jego uczucia za wszelką cenę usprawiedliwiła.

Namiętność tego typu, gorzka i tragiczna, jest już w swym założeniu nastawiona raczej na klęskę niż na zwycięstwo. Zupełna niemoc wyrazu, tępota i pustka każdej rozmowy Wokulskiego z Izabelą, jego paradoksalna rola tak powściągliwego, tak platonicznego narzeczonego, psucie uparte nawet tego, co mogłoby być dobre – jakże to wszystko jest charakterystyczne dla samobójczej natury tych uniesień! Nie potrzeba było wcale aż Izabeli, by ponieść tu całkowitą porażkę.

Oddanie tak wierne, tak sugestywne miłości Wokulskiego, jej tak szczegółowa monografia, jest wielkim artystycznym zwycięstwem Prusa. I zlekceważony kompleks pani Stawskiej na tym odcinku wypełnia" całkowicie swą rolę, stając się ubocznie uniewinnieniem Izabeli. Nawet wtedy bowiem, gdy znajdujemy się sami we władzy namiętności tragicznej, nie rozumiemy jej u innych, a tym bardziej nie umiemy jej "docenić", jeżeli w następnym ogniwie łańcucha my stajemy się jej przedmiotem.

Niestety w Lalce ta nieszczęsna miłość nie istnieje sama przez się jako problemat twórczego wysiłku. Jej perypetie są do czegoś potrzebne, są nastawione ku innym celom, służą bez ustanku postulatowi przeciwstawień społecznych. Zarówno Wokulski, jak Izabela uosabiają swe ideologie, reprezentują swe klany, wcielają ich winy i zasługi, kompromitują swe racje istnienia albo za wszelką cenę ich bronią. Celowy rozkład świateł i cieni, zbyt jaskrawe, nieżyciowe i zarazem nieartystyczne ich granice są błędami formalnymi dzieła, stanowią skazę na jego technice.

Zapewne wartości ideowe i społeczne, reprezentowane przez Wokulskiego – już w owej minionej epoce nie były dość cenne ani dość nowoczesne, aby mogły się w dostatecznej mierze i zwycięsko przeciwstawić światu mającemu zginąć. I obrona Wokulskiego, okupiona tak ciężkimi ofiarami ze sprawiedliwej bezstronności pisarza, nie opłaciła się w rezultacie.

Jak w innych wypadkach, tak i tutaj zagadnienie formy jest ściśle związane z zagadnieniem oceny, błędy techniczne są wyrazem błędu w widzeniu opisywanego świata. Toteż wydaje mi się, że słabe strony tej pięknej powieści wynikają z niesłuszności jej ideowego stanowiska.

[1932]