Ludwik Fryde, "Cudzoziemka" Marii Kuncewiczowej
Cudzoziemka jest świetnie skomponowana. Świetnie i bardzo kunsztownie. Główny jej nurt stanowi przedstawienie ostatniego dnia w życiu bohaterki; przedstawienie dokładne, przeprowadzone metodą dramatyczną. Ale nurt ten nie jest ciągły, urywa się raz po raz i ostatecznie rozsypuje na oderwane skrawki. Co chwila bowiem autorka cofa się w przeszłość, przytacza różne dawniejsze fakty z życia pani Róży i rozbudowuje je w samoistne epizody. Te systematyczne wybiegi wstecz wypełniają większą część powieści. Autorka wprowadza je umiejętnie, utrzymuje iluzję "naturalności", tej podstawowej konwencji powieści realistycznej. Tłumaczy je wspominaniem; pani Róża, stojąc niejako w obliczu śmierci, jak gdyby przeżywa na nowo swe życie. Uzasadnienie to nie ma jednak większego znaczenia dla powieści. Wypadki przeszłe zostały w niej przedstawione tą samą metodą artystyczną co "teraźniejsze", przechodzenie zaś od jednych do drugich odbywa się w drodze skojarzeń nie tyle psychologicznych, co rzeczowych. Gdy więc na przykład pani Róża zasiada do fortepianu, zjawia się naturalny pretekst do dłuższego opowiadania o roli muzyki w jej życiu. Gdy zaś w rozdziałach następnych wchodzą kolejno na scenę mąż bohaterki, syn z synową oraz córka, równolegle z tym autorka opowiada historię Róży, kreśli dzieje jej stosunku do męża, syna i córki. W końcowej partii powieści akcent główny przechodzi z przeszłości na teraźniejszość, na ostateczne rozmowy "cudzoziemki" z Adamem i Martą, zamykające i rozwiązujące jej rachunek życiowy. I tu jednak, zarówno w samych dialogach, jak obok nich, w dygresjach i wspomnieniach, ujawniają się różne zdarzenia z przeszłości, prześwietlając rozwiązanie właściwym sensem.
Niezwykła technika artystyczna Cudzoziemki wydała niecodzienny efekt: zatarcie chronologicznego porządku, odkształcenie czasu. Przedstawione fragmenty życia pani Róży nie układają się w jednolity porządek czasowy; poznajemy ją z różnych stron, w wielu sytuacjach, młodszą i starszą, jako żonę, matkę i babkę – równocześnie. Przy tym jednak powieść nie rozpada się na mozaikę fragmentów. Nie ma wprawdzie więzi w konsekwentnie przeprowadzonej akcji; posiada natomiast zwartą konstrukcję – muzyczną. Rzecz ta uszła uwadze krytyków; nie naprowadziło ich na właściwy trop kilkakrotnie ujawnione w powieści znawstwo muzykologiczne autorki –szczególnie efektowne w popisowym epizodzie gry Róży na tle księżycowej nocy. Pierwszy rozdział Cudzoziemki poddaje zasadniczy temat utworu – treść psychiczną Róży; rozdziały następne podejmują go, rozwijają w różnych wariantach, podnoszą w wyższe rejestry. Ton utworu podnosi się: przypomnijmy takie punkty kulminacyjne, jak moment, kiedy Różą owłada myśl zabicia syna – poczęcie córki – niedoszłe otrucie jej. Ale równocześnie pojawia się i stopniowo rozwija kontrtemat: przemiana charakteru bohaterki, jej oczyszczenie psychiczne i wynikające z niego konsekwencje. Tok utworu zamącą się: temat i kontrtemat idą obok siebie, kłócą się, krzyżują ze sobą. Dopiero w finale następuje wyrównanie, jak gdyby – rozjaśnienie. Przeszłość wpływa na teraźniejszość, godzi i zlewa się z nią. Róża pogodzona z mężem, objawiwszy córce sens swego życia umiera spokojna.
Temat, kontrtemat, tonacja – to są dla nas metafory, powierzchownie tylko związane z identycznie brzmiącymi terminami muzykologii. Cudzoziemka nie jest sonatą czy etiudą, więc też muzyczność jej nie może być rozumiana dosłownie. Konstrukcja muzyczna w utworze literackim to tyle, co – konstrukcja formistyczna. Akcent pada na układ elementów, co w konsekwencji (a ściślej mówiąc, w przesłance) oznacza degradację jakości tych elementów, a zatem materiału, empirii, życia. Trzeba to podkreślić jak najsilniej, gdyż na pozór Cudzoziemka jest "normalną" powieścią realistyczną, w pierwszym planie – psychologiczną, w drugim – obyczajową. W istocie autorka korzysta tylko z gotowych konwencji romansu psychologicznego (charakter, środowisko); efekt ostateczny i najsilniejszy książki płynie z konstrukcji, a nie z prawdy psychologicznej czy obyczajowej, wyrażonej środkami artystycznymi. Jak do tego doszło, czym jest Cudzoziemka od wewnątrz – o tym pomówimy za chwilę. Tutaj musimy jeszcze z naciskiem podkreślić, że mechanizm techniczny tej powieści funkcjonuje wyśmienicie i bez zastrzeżeń zasługuje na podziw. Jak słusznie podnosiła krytyka, nie ma w Cudzoziemce nic zbędnego, wszystkie dygresje i odbiegi w przeszłość mają pełne uzasadnienie kompozycyjne – nie można by wyłączyć z nich nic bez szkody dla całości.
Ośrodkiem tego precyzyjnego mechanizmu jest postać tytułowa – Róża, "cudzoziemka". Postać to nie tyle skomplikowana, co osobliwa. Róża utraciła w młodości kochanka i zmarnowała w skutek niesumienności nauczycieli swój talent muzyczny. Te klęski zwichnęły jej życie. Stała się postrachem i demonem rodziny, bezwzględnym tyranem, łamiącym bez litości wolę męża, syna i córki. Typowy gest psychiczny Róży: ostrym, brutalnym słowem wywołuje burzę – a potem nic nie dostrzega, nie uznaje konsekwencji swojego postępowania, kwasów, urazów, etc. Oburza i upokarza swych bliskich – ale obezwładnia ich swą niezniszczalną urodą. Żądania jej są arbitralne, bezwzględne, nieraz okrutne – ale przyszłość zawsze okazuje, że racja była po jej stronie. A w gruncie rzeczy ta wspaniała wiedźma jest po prostu nieszczęśliwą kobietą, "cudzoziemką", łaknącą porozumienia z życiem. Pragnie znaleźć w miłości synowskiej pełny ekwiwalent tamtego utraconego uczucia – oczywiście bezskutecznie. W talencie muzycznym córki szuka zadośćuczynienia za własne zmarnowane zdolności. Bieg lat, żałośnie pustych, nadciągająca groźba starości potęgują jej rozgoryczenie; staje się coraz bardziej złośliwa i nieszczęśliwa.
Kuncewiczowa nakreśliła pozy i grymasy Róży z niemałą wirtuozerią. Nieustanne ataki złośliwości, przeplatane niespodzianymi wybuchami rozpaczy, przedstawione zostały w powieści bardzo sugestywnie. Złudzeni tym krytycy doszukiwali się w bohaterce jakichś objawień psychologicznych, rewelacji głębin duszy – zgoła bezpodstawnie. Od pierwszej do ostatniej stronicy powieści pani Róża jest tylko nieszczęśliwą i żałosną histeryczką i nie przestaje nią być w najdramatyczniejszych momentach swego życia. Kiedy z rewolwerem w ręce podchodzi do syna, a później niemalże nie truje córki, nie budzi tym wcale dreszczu grozy; taka zbrodnia byłaby czynem tragicznym, a niepoczytalnym wybrykiem osoby nienormalnej.
Niewątpliwie pani Róża jest osobą nienormalną. Pomóc jej przeto może tylko lekarz. I tak rzeczywiście dzieje się w powieści. Doktor Gerhardt w Królewcu rozpoznaje kompleks chorej, odkrywa w wojowniczej złośnicy nieszczęsne, udręczone stworzenie i uświadomiwszy Róży podłoże jej niedomagania, tym samym uzdrawia ją (freudyści mogliby zalecać Cudzoziemkę jako powieściową ilustrację psychoanalitycznej metody leczenia nerwicy – zwłaszcza kobiecej). Pani Róża – uleczona, zbudzona do normalnego życia, staje się cicha, uprzedzająco dobra, co nie na żarty przeraża i dezorientuje jej rodzinę. Przed śmiercią godzi się z mężem i córce wyznaje tajemnicę swej choroby i uzdrowienia: doktor Gerhardt był pierwszym, który się jej nie zląkł; nauczył ją uśmiechu niezbędnego do życia.
Poboczne postaci Cudzoziemki są rzeczywiście poboczne. Róża formalnie przytłacza je sobą, nie pozwala im rozwinąć się w wyraźniejsze sylwetki i charaktery. Szczególnie męscy partnerzy bohaterki wypadli żałośnie. Mąż Adam – nauczyciel, późniejszy dyrektor gimnazjum, wyznawca patriotycznych ideałów i katechizmu, syn Władysław – piękny młodzieniec, następnie wybitny dyplomata, zięć Paweł – chłodny naukowiec, nie istnieją prawie w powieści. Gdy Adam rzuca się na żonę, rozwścieczony jej atakiem, czytamy, że jego "biała broda zjeżyła się tysiącem żądeł" i że w jego szepcie "był odwet niewolnika, było szczęcie mordercy" (!). Władysław znowu – "ekstatyczny wyznawca zgody" (sic) – scharakteryzowany jest między innymi takim zdaniem: "Jego wiecznie napięte nerwy nie znosiły zarówno hałasów, niepunktualności, złych pogód, choroby, uczuciowego przymusu, jak i metafizyki". Autorka weszła na drogę groteski, nie poszła nią jednak konsekwentnie. Tak więc córka Róży, Marta, scharakteryzowana została całkowicie serio: najżywszą postacią Cudzoziemki jest niewątpliwie epizodycznie się pojawiająca "Tante Louise", ta, która nie ugięła się i przetrwała... Dwa jej epizody, spacer w Alejach z "Rózią" oraz przygoda w drodze do "kraju", odbijają od całości książki pysznym humorem, rzadkim niestety gościem w tej powieści, mówiącej o rzeczach błahych w sposób nadmiernie poważny.
Krytyka uznała Cudzoziemkę za arcydzieło powieści psychologicznej (od czasu pojawienia się Nocy i dni co parę miesięcy obwołuje się którąś z nowości beletrystycznych arcydziełem – szczęśliwa nasza literatura). Aby sprawdzić słuszność tej opinii, porównajmy powieść Kuncewiczowej z Kłębowiskiem żmij (1932) Mauriaca; to będzie pouczające. Od razu nasuwają się pewne ogólnikowe analogie fabularne (niezwykła, antypatyczna jednostka tyranizująca rodzinę), ale nie to jest ważne. Zasadnicza różnica między Kuncewiczową a Mauriakiem jako psychologami zawiera się w metodzie twórczej autora Kłębowiska żmij, metodzie polegającej na stopniowym, systematycznym wnikaniu w duszę, przebijaniu się w coraz głębsze jej pokłady, docieraniu do dna. Inaczej w Cudzoziemce. Treść psychiczna Róży, jej kompleks (wraz z magicznymi słowami "die wunderschone Nase", które stanowią klucz do tajemnicy), zawarte są w pierwszym rozdziale. Dalej pojawiają się już tylko warianty tego samego, różne odmiany jednej sytuacji zasadniczej. Poznajemy dokładnie stosunek Róży do Adama, do Władysława, do Marty, w różnych latach i momentach, ale Róża nie odsłania się przez to głębiej; pokazuje tylko z różnych stron swą osobliwą, bardziej osobliwą niż skomplikowaną indywidualność.
I jakaż odmienność rozwiązania w tych dwu powieściach! Bohater Mauriaca, zstępując coraz głębiej i niżej, znajduje na dnie oczyszczenie – oczyszczenie przez wiarę, prześwietlającą metafizycznym sensem jego błędy i grzechy i wznoszącą jego sprawę indywidualną do godności sprawy powszechnej. Natomiast Róża, wyczerpawszy niezmierny repertuar swych póz i grymasów, uświadomiona przez lekarza, dochodzi do zrozumienia, że całe jej życie było jedną wielką niedorzecznością. "Indywidualność nie jest cenna sama w sobie, lecz tylko o tyle, o ile wyłania z siebie wartość" – to zdanie Irzykowskiego, zwrócone przeciwko psychologizującym krytykom, ma sens uniwersalny. Cudzoziemka jest tylko portretem osobliwej neurasteniczki – i to jest źródłem bezbrzeżnej czczości wiejącej z tego utworu.
Nieprzypadkowa jest w Kłębowisku żmij forma pamiętnikowa; Mauriac solidaryzuje się wewnętrznie z bohaterem, przejmuje jego rolę, bierze za niego moralną odpowiedzialność. Inaczej autorka Cudzoziemki; ona idzie krok w krok za swą bohaterką i co chwila przystawia jej zwierciadło. Zwierciadło wiernie odbija pozy, miny, gesty, widzimy dokładnie jak pani Róża je, jak opowiada anegdoty, jak kontempluje dzieła sztuki. Każdy moment dostarcza pola do popisu i popis odbywa się sam dla siebie. Forma zwierciadlana.
Tylko w stylu, drażniąco kapryśnym, pretensjonalnym, świadomie – zdaje się – sztucznym (przypomnijmy choćby tę stałą nieznośną kaszkę francuszczyzny, niemczyzny, rosyjszczyzny, angielszczyzny), zdradza się niezdecydowanie autorki: czy bierze ona aby tę Różę zupełnie serio? I przed ostatecznym upadkiem ratuje tę powieść konstrukcja, forma. Niesamowity mechanizm, odkształcając realny materiał życia – czas, nadaje bezsensowności spraw ludzkich jakiś – chwilowy – przemijający sens. Finał Cudzoziemki – objawienie potwornej pustki nie poza życiem, ale w nim samym, w jego ostatecznym rachunku – może budzić uczucia metafizyczne i przejmować dreszczem Tajemnicy Istnienia. Używamy terminów Stanisława Ignacego Witkiewicza – bo też znaleźliśmy się na jego terenie.
Cudzoziemka jest świetnym triumfem artystki. Ale jeśli pamiętamy dawniejszą książkę Kuncewiczowej Dwa księżyce, cykl opowieści o niezapomnianym i głębokim pięknie, musimy uzupełnić ten sąd drugą jego stroną: ... i zarazem jest katastrofalną klęską poetki.
Źródło: Ludwik Fryde, Wybór pism krytycznych, Warszawa 1966, s. 339-344