Thomas Stern Eliot, Szekspir i stoicyzm Seneki
W ostatnich kilku latach ukazano nam Szekspira o nowych obliczach. Pojawił się Szekspir znużony, jak gdyby emerytowany urzędnik służby kolonialnej w Indiach, przedstawiony nam przez Lyttona Stracheya, i objawił się Szekspir-mesjanista głoszący nową filozofię i nowy system jogi, zaprezentowany przez Middletona Mutry; jest także i Szekspir drapieżny, szalony Samson – takiego ukazał Wyndham Lewis w interesującej książce "Lew i lis" (The Lion and the Fox). Na ogół zgodzić się można, że zjawiska takie są nie bez pożytku. Kiedy chodzi o sprawę tak ważną jak Szekspir, dobrze jest od czasu do czasu odnowić sposób myślenia. Dotychczasowy konwencjonalny Szekspir schodzi ze sceny i miejsce jego zajmuje kilku Szekspirów niekonwencjonalnych. O kimś tak wielkim jak Szekspir nigdy przypuszczalnie nie będziemy mogli wyrobić sobie właściwego pojęcia, a skoro nigdy właściwego, to lepiej od czasu do czasu zmienić jedno niewłaściwe na inne. Czy prawda ostatecznie zwycięża, to wątpliwe; tego nigdy nie dowiedziono, ale najskuteczniej niewątpliwie wygania się stary błąd nowym błędem. Czy panowie Strachey, czy Murry, czy też Lewis bliżej docierają do prawdy o Szekspirze niż Rymer albo Morgann, albo Webster lub Johnson, nie wiemy na pewno; ale z pewnością oni wszyscy w 1927 roku są nam jakoś bliżsi od Coleridge'a albo Swinburne'a, albo Dowdena. Chociaż nie dają nam Szekspira prawdziwego – jeśli taki możliwy jest do ukazania – to przynajmniej przedstawiają nam kilku Szekspirów współczesnych. Jeżeli jedynym sposobem przekonania nas, że Szekspir nie czuł i nie myślał ściśle tak, jak czuli i myśleli ludzie w 1815, 1860 czy 1880 roku, jest udowodnienie, że czuł on i myślał, podobnie jak my czujemy i myślimy w roku 1927, to z wdzięcznością musimy przyjąć tę alternatywę.
Ale jednakże ci najnowsi egzegeci Szekspira pobudzają do pewnych refleksji na temat krytyki literackiej i jej granic, na temat estetyki w ogólności oraz ograniczoności ludzkiego pojmowania.
Oczywiście, kursuje też mnóstwo innych interpretacji Szekspira: są to zdecydowane opinie o Szekspirze z kategorii tych, co to robią z Szekspira bądź dziennikarza-torysa, bądź liberała, bądź socjalistę (chociaż Shaw ze swej strony ostrzegał swoich współwyznawców, żeby nie uważali Szekspira za swojego i nie doszukiwali się w jego dziełach czegoś uszlachetniającego). Mamy także Szekspira-protestanta i Szekspira-sceptyka; można także opracować tezę o Szekspirze jako anglokatoliku, a nawet papiście. Wedle mego niepoważnego zdania, poglądy Szekspira w życiu prywatnym mogły się różnić od tego, co my wyczytujemy z jego nadzwyczaj rozmaicie przedstawiających się utworów ogłoszonych, i myślę, że nie doszukamy się w jego utworach wskazówki, jak by głosował w ostatnich wyborach albo jak by głosował w najbliższych, i że w żaden sposób nie można odgadnąć, jakie stanowisko zająłby aktualnie w sprawie rewizji tekstu modlitewnika. Przyznaję, że moje własne doświadczenie jako poety niższej rangi zrobiło mnie może zgorzkniałym sceptykiem: otóż nieznani moi entuzjastyczni wielbiciele nadają moim skromnym utworom znaczenie o kosmicznej rozległości, o którym nigdy mi się nie śniło; i wmawiają mi również, że to, co sam brałem poważnie, ma zakrój wierszy salonowych, i klecą moje dzieje osobiste na podstawie urywków, które albo zaczerpnąłem z książek, albo wymyśliłem z głowy dlatego, że dobrze brzmiały; i nie dostrzegają nigdy autobiografizmu w tym, co rzeczywiście swoją podstawę miało w moich osobistych przeżyciach; tak iż w konsekwencji skłonny jestem mniemać, iż ludzie mylą się co do Szekspira proporcjonalnie o tyle więcej, o ile Szekspir większym jest poetą ode mnie.
I jeszcze jedno osobiste "wyznanie". Myślę, że nikomu z żyjących nie ustępuję admiracją dla wielkości Szekspira, jako poety i dramaturga, i przeświadczony jestem najmocniej, że nic nie ma na świecie większego. I mógłbym powiedzieć, że jedyną kwalifikacją upoważniającą mnie do zabrania głosu jest to, że nie łudzę się, jakoby Szekspir miał być choć trochę podobny albo do mnie takiego, jaki jestem, albo takiego, jakim siebie widzę. Wydaje mi się, że jedną z głównych racji zakwestionowania Szekspirów ukazanych piórem Stracheya i Murry'ego, i Lewisa jest to uderzające podobieństwo, jakie zachodzi między tymi Szekspirami i panami: Stracheyem, Murrym i Lewisem. Nie mam jasnego zdania o tym, jak wyglądał Szekspir, ale nie do pomyślenia jest dla mnie, żeby mógł łudząco przypominać pana Stracheya lub Murry'ego, lub Lewisa, albo moją osobę.
Objaśniają nam też Szekspira, wskazując na różne wpływy. Objaśniają za pośrednictwem Montaigne'a i Machiavellego. Przypuszczam, że Strachey uważałby Montaigne'a za bardziej źródłowego, chociaż i tak byłby to Montaigne na modłę Stracheya (bo wszystkie postacie ulubione przez Stracheya mają zdecydowanie jego fizjonomię), nie na modłę Robertsona. Myślę, że Lewis we wspomnianej tu bardzo interesującej książce dobrze zrobił, uwydatniając znaczenie Machiavellego w Anglii elżbietańskiej, chociaż ten Machiavelli jest tylko Machiavellim wywodzącym się z Contre-Machiavella, nie zaś wcale Machiavellim prawdziwym, osobistością, którą elżbietańska Anglia mało była zdolna zrozumieć, tak samo jak i Anglia Jerzego V lub jakakolwiek inna. Sądzę jednak, że Lewis myli się całkowicie, jeśli myśli (bo pewności zupełnej nie mam), iż Szekspir oraz elżbietańska Anglia w ogólności byli pod wpływem myśli Machiavellego. Sądzę, że Szekspir oraz inni dramaturgowie wyzyskiwali ideę popularnego makiawelizmu do celów scenicznych, lecz że tyle miała wspólnego z Machiavellim, który był Włochem i katolikiem rzymskim, ile Bernarda Shawa idea o Nietzschem ma wspólnego z Nietzschem prawdziwym.
Ja tu zaproponuję Szekspira o senekańskim obliczu stoika. Nie wierzę jednak, żeby Szekspir rzeczywiście pisał pod wpływem Seneki. Proponuję głównie z tego względu, że po Szekspirze Montaigne'a (chociaż ten żadnej filozofii nie hołdował) i po Szekspirze makiawelskim Szekspir stoicki, czyli senekański, niewątpliwie zostanie zaprezentowany. Chciałbym jednak odkazić senekańskiego Szekspira przed jego wejściem w świat. Najlepiej byłoby, gdybym w ten sposób ukazaniu się takiego Szekspira w ogóle zapobiegł.
Chciałbym jakoś ściślej powiedzieć, co rozumiem przez swoją koncepcję o możliwości wpływu Seneki na Szekspira. Rzecz zupełnie prawdopodobna, że Szekspir niektóre tragedie Seneki czytał w szkole. Bardzo wątpliwa rzecz, czy znał cośkolwiek z tej niezwykle ciężkiej i nieciekawej Senekańskiej prozy, którą Lodge przetłumaczył i wydrukował w 1612 roku. Jeśli Seneka oddziałał na Szekspira, to tylko przez lekturę zapamiętaną z ławy szkolnej oraz przez wpływ ówczesnej senekańskiej tragedii poprzez Kyda i Peele'a, ale głównie poprzez Kyda. Że Szekspir świadomie przejął od Seneki jakiś "pogląd na życie", na to nie ma żadnego dowodu.
Niemniej jednak można zauważyć w niektórych wielkich tragediach Szekspira jakąś postawę nową. Nie jest to postawa Seneki, ale wywodzi się od niego; różni się ona w pewnej mierze od analogicznych zjawisk w tragedii francuskiej u Corneille'a albo u Racine'a, jest postawą nowoczesną i kulminuje (jeśli do kulminacji dochodzi) w postawie nietzscheańskiej. Nie mogę uznać tego za Szekspirowską "filozofię". Jednakże wielu ludzi nią żyło, jakkolwiek ze strony Szekspira było to może instynktowne wyzyskanie motywu dramatycznie użytecznego. Mam na myśli dramatyczne eksponowanie własnej osoby ulubione przez niektórych Szekspirowskich bohaterów w momentach szczególnie tragicznych. Znajduję je nie tylko u Szekspira; rzuca się w oczy u Chapmana: Bussy, Clermont i Biron, wszyscy z takim gestem umierają. Marston – jeden z najciekawszych i najmniej zbadanych elżbietańskich dramaturgów – również folguje tej manierze; zarówno bowiem Marston, jak i Chapman są wybitnie senekańscy. Ale Szekspir oczywiście robi to bez porównania lepiej od innych i umie zintegrować tę postawę z sylwetą charakterową postaci. Mniej u niego werbalizmu, więcej rzeczywistości. Nie znam straszniejszego oskarżenia ludzkiej słabości – ogólnoludzkiej małości – niż ostatnia wielka mowa Otella. (Nie wiem, czy ktoś myślał podobnie, i może ten mój pogląd jest albo subiektywny, albo fantazyjny). Zazwyczaj tę mowę rozumie się literalnie, jako wyraz wielkości duszy człowieka szlachetnego, aczkolwiek błądzącego.
Zaraz,
Parę słów tylko. Oddałem Wenecji
Pewne przysługi, są one wiadome;
Nie mówmy o tym. W doniesieniu, które
O tych nieszczęsnych sprawach prześlesz, panie,
Wystaw mnie, proszą, takim, jakim jestem;
Nie ujmij ani nie dodaj niczego.
Przyjdzie ci przeto mówić o człowieku,
Co nieroztropnie, ale bardzo kochał;
Co nie był skory do podejrzeń, ale
Raz je powziąwszy, nie był siebie panem;
Którego ręka na wzór indyjskiego
Prostego parii odrzuciła perłę,
Więcej niż całe jego plemię wartą;
Którego oczy, dotąd zawsze suche,
Ronią łzy teraz, jak arabskie drzewa
Swój balsamiczny sok. Napisz to wszystko,
A w końcu dodaj, że gdy raz w Aleppo
Zuchwały Turczyn bił Wenecjanina
I bluźnił państwu waszemu, jam tego
Psa rzezanego uchwycił za gardło
I pierś mu przeszył – tak.
(Przełożył Józef Paszkowski).
Wydaje mi się, że Otello, wypowiadając tę mowę, chce pokrzepić się na duchu. Usiłuje odsunąć od siebie rzeczywistość, przestaje myśleć o Desdemonie i rozmyśla o sobie. Pokora jest ze wszystkich cnót chrześcijańskich najtrudniejsza – nic uporczywszego w naturze ludzkiej niż chęć prawienia sobie komplementów. Udaje się Otellowi zagrać postać godną współczucia przez przyjęcie postawy raczej estetyzującej niż etycznej; robi z siebie postać dramatycznie wielką, odcinającą się od swego otoczenia: uwodzi widza, żeby dać się samemu oszukać. Sądzę, iż tego "bowaryzmu", tego ludzkiego pragnienia, żeby widzieć rzeczy nie takimi, jakie są w istocie, żaden autor nie skompromitował bardziej niż Szekspir.
Jeśli porówna się zgony Szekspirowskich bohaterów – nie powiem, wszystkich, bo niewiele jest uogólnień, które rozciągnąć można na całość Szekspirowskiej twórczości – a zwłaszcza Otella, Koriolana i Antoniusza – to między ich zgonem i zgonem bohaterów u dramaturgów takich jak Marston i Chapman, świadomie tworzących pod wpływem Seneki, dostrzeże się wyraźną analogię – tylko że Szekspir jest przy tym bardziej poetycki i bardziej życiowy.
Można by powiedzieć, że Szekspir ukazuje tylko świadomie naturę ludzką, i to niezależnie od Seneki. Nie chodzi mi jednak tyle o wpływ Seneki na Szekspira, ile o pokazanie Szekspirowskich ilustracji do stoickich pryncypiów. Niejedno w senekaizmie Chapmana, jak to wykazał profesor Schoell, zaczerpnięte zostało od Erazma i innych autorów. Chodzi mi o to, że Seneka jest literackim przedstawicielem rzymskiego stoicyzmu i że stoicyzm rzymski jest ważnym składnikiem w dramacie elżbietańskim. Było rzeczą naturalną, że w epoce takiej jak elżbietańska stoicyzm mógł się pojawić. Oryginalny stoicyzm, a zwłaszcza rzymski, był oczywiście filozofią odpowiednią dla niewolników, stąd został zasymilowany przez wczesne chrześcijaństwo.
Że człowiek winien włączyć się we wszechświat,
W jego główny porządek, stworzyć we wszystkim odpowiedniość...
(Przełożył Witold Chwalewik).
Człowiek nie sprzymierza się z wszechświatem, dopóki ma coś innego, z czym może się sprzymierzyć: ludzie, którzy mogli brać udział w życiu kwitnącego greckiego państewka, lepszą mieli od wszechświata ostoję i mają ją również chrześcijanie. Stoicyzm to schron dla jednostki w świecie obojętnym albo dla niej zbyt wielkim: jest on trwałym podłożem szeregu odcieni ideologii krzepiącej. Nietzsche stanowi najwybitniejszy nowoczesny przykład krzepienia się otuchą. Taka postawa stoicka jest przeciwieństwem chrześcijańskiej pokory.
W elżbietańskiej Anglii istniały warunki odmienne od warunków w cesarstwie rzymskim. Ale był to okres rozkładu i chaosu; w takim okresie wszelka postawa emocjonalna umacniająca człowieka, choćby tylko miało to być stanowisko "jestem samotny", przedstawia się atrakcyjnie. Chyba nie potrafię – i wykracza to poza zakres niniejszej pracy – wykazać, jak łatwo w takiej epoce jak elżbietańska postawa Seneki: pycha, postawa Montaigne'a: sceptycyzm, i postawa Machiavellego*: cynizm, wiąże się blisko z indywidualizmem elżbietańskim.
Ów indywidualizm, ów grzech pychy, oczywiście zawierał w sobie na szeroką skalę możliwości efektu scenicznego. Jednak istniały jeszcze wcześniej dramaty, które efektu tego nie wyzyskały. Nie spotykamy go w Polyeukcie ani w Fedrze. Ale nawet Hamlet, który wywołuje tyle poważnego zamieszania i spowodował śmierć co najmniej trzech osób niewinnych i dwóch mniej znaczących, odchodzi ze świata dosyć zadowolony z siebie.
Horacy, umieram,
Ty żyjesz, wytłumaczysz, jak należy,
Całą rzecz o mnie i o mojej sprawie
tym, co nie rozumieją.
(Przełożył Witold Chwalewik).
O mój Horacy – jak żałosne imię
W tym stanie rzeczy zostałoby po mnie!
(Przełożył Witold Chwalewik).
Antoniusz powiada: "A jam Antoniuszem nadal", i księżna: "A jam Księżna Malfy nadal". Czy któraś z tych osób powiedziałaby tak, gdyby Medea nie rzekła: "A Medea trwa"?
Nie chcę stwarzać pozoru argumentu, że bohater elżbietański jest identyczny z bohaterem Seneki. To, co nazywam wpływem Seneki, o wiele bardziej daje się zauważyć w sztukach samego Seneki. Wpływ, jaki dana osoba wywiera, to coś innego od niej samej. Elżbietański bohater jest w pewien sposób bardziej stoicki i senekański niż prawdziwy bohater Seneki. Seneka bowiem kontynuował tradycją grecką, która nie była stoicka: rozwijał znane tematy i naśladował wielkie wzory, tak iż ogromna różnica pomiędzy jego emocjonalną postawą a postawą Greków raczej wyziera tylko z jego dzieł, a bardziej uwidocznia się w utworach renesansowych. I bohater elżbietański, czyli bohater szekspirowski, nie był na jedną modłę zrobiony nawet w Anglii elżbietańskiej. Ciekawym wyjątkiem jest Faust. Marlowe, najbardziej wśród dramaturgów elżbietańskich intelektualny i filozoficzny – nie wspominając Szekspira i Chapmana – choć umysł niedojrzały, wymyślił bohatera pysznego, w rodzaju na przykład Tamerlana, ale również potrafił wymyślić bohatera, który dochodzi do takiego stadium zgrozy, kiedy nawet pychę się odrzuca. W ogłoszonym niedawno studium o Marlowie Ellis Fermor bardzo dobrze wyraziła tę swoistość Fausta z punktu widzenia innego niż mój, lecz w sposób, który moją tezę zdaje się podtrzymywać:
Marlowe idzie za Faustem dalej za linię graniczną między świadomością i rozkładem, dalej niż ktokolwiek z jego współczesnych. U Szekspira, u Webstera śmierć jest nagłym przerwaniem życia; ludzie ich umierają, do ostatniej chwili świadomi przynajmniej pewnych elementów swego otoczenia i krzepi ich nawet ta świadomość, zachowują do końca osobowość swoją i charakterystyczne rysy. I tylko w Fauście Marlowe'a wszystko to zostaje odtrącone. Marlowe zagląda głęboko w przeżycia duchowe swego bohatera oderwanego od przeszłości i pochłoniętego uprzytomnianiem sobie własnej zagłady.
Ale Marlowe najbardziej intelektualny, najbardziej bluźnierczy (i przeto prawdopodobnie najbardziej chrześcijański) wśród swoich współczesnych pozostaje jedyny. Szekspir jest wyjątkowy dzięki swojej niezmiernej wyższości poetyckiej.
Ze wszystkich sztuk Szekspira Król Lear uchodzi często za sztukę najbardziej senekańską z ducha. Cunliffe uważa, iż przenikają fatalizm senekański. W tym miejscu należy znów podkreślić różnicę, jaka zachodzi między autorem a jego wpływem. Różnica pomiędzy fatalizmem greckiej tragedii i fatalizmem elżbietańskiej tragedii wycieniowuje się stopniami niuansów; dostrzega się zarazem gwałtowne kontrasty, gdy się spojrzy z dalekiej odległości czasowej. U Seneki grecka etyka przebija spod powłoki greckiego stoicyzmu. U pisarzy elżbietańskich rzymski stoicyzm przebija spod renesansowego anarchizmu. W Królu Learze napotykamy szeregi znaczących wyrażeń, na które zwrócił uwagę profesor Cunliffe. Uchwytny jest tu ton ogólny senekańskiego fatalizmu: fatis agimur. Tak, ale jest czegoś i dużo mniej, i czegoś znacznie więcej. I w tym punkcie rozejść się muszę z Wyndhamem Lewisem. Lewis wysuwa tezę o Szekspirze jako o pozytywnym nihiliście; chce go widzieć jako siłę żądną zniszczenia. Co do mnie, nie mogę wyczytać w Szekspirze ani programowego sceptycyzmu jak u Montaigne'a, ani programowego cynizmu jak u Machiavellego, ani programowej rezygnacji senekańskiej. Widzę tylko, iż Szekspir wyzyskuje to wszystko w celach dramatycznych: więcej z Montaigne'a wykryje się, być może, w Hamlecie, więcej z Machiavellego w Otellu i więcej z Seneki w Królu Learze. Nie mogę jednak zgodzić się z następującymi zdaniami:
Szekspir jest jedynym oprócz Chapmana myślicielem wśród elżbietańskich dramaturgów. Znaczyć ma to oczywiście, że dzieło jego oprócz poezji, fantazji, retoryki i obserwacji społecznych zawiera pewien treściowy zespół przetworzonych czynności intelektu, które mogłyby filozofom-moralistom, takim jak Montaigne, dostarczyć materiału na eseje. Ale jakość myśli takiej, wybłyskującej naturalnie w toku świetnych operacji artyzmu, osiąga czasem pod piórem takiego człowieka zdumiewającą wprost siłę. Myśl to wprawdzie nie usystematyzowana, ma przecież rozpoznawalną fizjonomię.
Właśnie tę ogólną tezę, dotyczącą "myślenia", chciałbym zakwestionować. Z konieczności używać musimy tych samych słów na oznaczenie różnych rzeczy. Mówimy w sposób mglisty, iż Szekspir albo Dante, albo Lukrecjusz jest poetą, który myśli, a że Swinburne jest poetą, który nie myśli, że nawet i Tennyson jest poetą, który nie myśli. Ale w rzeczywistości rozumiemy przez to nie sprawę myśli, lecz różnicę w jakości uczucia. Poeta, który "myśli", jest poetą, który potrafi znaleźć emocjonalny równoważnik myśli, ale niekoniecznie interesuje no sama myśl. Mówimy, jak gdyby myśl odznaczała się precyzją, a uczucia były czymś niewyraźnym. W rzeczywistości, bywa uczucie określone i uczucie niewyrażalne. Na wyrażenie ściśle określonego uczucia potrzeba równie wielkiej siły intelektu jak na ścisłe wyrażenie myśli. Jednakże przez "myślenie" rozumiem coś zupełnie innego niż to, co znajduję u Szekspira. Lewis oraz inni, którzy lansują tezy o Szekspirze jako o wielkim filozofie, dużo mają do powiedzenia o potędze szekspirowskiej myśli, ale nie umieją wykazać, do czego w myśleniu dochodził, że miał pewien harmonijny "pogląd na życie" albo że zalecał pewne reguły postępowania. "Mamy wiele materiału dowodowego – mówi Lewis – na to, co Szekspir myśli o sławie wojennej i przewagach oręża". Czyż naprawdę wiemy? Albo raczej, czy Szekspir myślał w ogóle? Zajęty był przemienianiem ludzkich postępków w poezję.
Podejrzewam, iż żadna ze sztuk Szekspira nie ma swojego "sensu", chociaż równie fałszywe byłoby twierdzenie, że sztuka Szekspira jest bezsensowna. Każda wielka poezja daje złudzenie, że wyraża "pogląd na życie". Kiedy zagłębiamy się w świat Homera lub Sofoklesa, lub Wergiliusza, lub Dantego, lub Szekspira, jesteśmy skłonni przypuszczać, że pojmujemy coś, co można wyrazić rozumowo, ponieważ każde ściśle określone uczucie zmierza ku intelektualnemu sformułowaniu.
Dajemy się obałamucić przykładem Dantego. Tutaj, sądzimy, mamy poemat reprezentujący ścisły system intelektualny. Dante ma "filozofię" i przeto każdy poeta tak wielki jak Dante także ma filozofię. Dante miał w swoim zapleczu system świętego Tomasza, z którym jego poemat zgadza się punkt po punkcie. Dlatego Szekspir także miał w swoim zapleczu albo Senekę, albo Montaigne'a, albo Machiavellego i jeśli jego dzieło nie odwzorowuje ściśle poglądów wybranych z tych trzech, stąd wniosek, że był lepszym nawet od nich myślicielem. Ci, którzy sądzą, iż Szekspir myślał, to zazwyczaj ludzie, którzy nigdy nie trudnili się pisaniem poezji, ale którzy zajmowali się myśleniem, bo wszyscy zawsze jesteśmy skłonni mniemać, że wielcy ludzie są na nasze podobieństwo i obraz. Różnica pomiędzy Szekspirem i Dantem polega na tym, że Dante miał za sobą jako zaplecze jeden spoisty system filozoficzny. Miał szczęście, że tak było, ale z aspektu poezji to okoliczność obojętna. Tak się złożyło, że w epoce Dantego myśl była porządna, silna i piękna oraz że skupił ją w sobie całą jeden z najgenialniejszych umysłów; szczególnym atutem poezji Dantego i poniekąd niezasłużonym było to, że jej myśl miała poprzedniczkę w myśli człowieka równie wielkiego i ujmującego jak sam Dante: mianowicie świętego Tomasza. Myśl w zapleczu Szekspira to myśl ludzi dużo pośledniejszych od Szekspira, stąd robi się błąd dwojaki: albo się uważa, że Szekspir, będąc poetą równie wielkim jak Dante, musiał własnym intelektem wyrównać różnicę jakościową pomiędzy świętym Tomaszem i Montaigne'em czy Machiavellim, czy Seneką, albo twierdzi się, iż Szekspir jest mniejszym poetą od Dantego. Prawdę mówiąc, ani Szekspir, ani Dante nie byli prawdziwymi myślicielami – to nie była ich specjalność; zresztą kwestia, w której z tych dwóch epok myśl popularna była cenniejszym materiałem, z konieczności użytym jako środek do wypowiedzenia uczuć, ta kwestia jest bez znaczenia. Wyższość filozofii świętego Tomasza nie czyni Dantego poetą większym ani nie znaczy, że możemy od Dantego nauczyć się więcej niż od Szekspira. Bez wątpienia, możemy nauczyć się więcej od świętego Tomasza niż od Seneki, ale to także zupełnie inna sprawa. Kiedy Dante powiada:
W jego willi nasz pokój ducha.
to wielka poezja i wyraz wielkiej filozofii. Kiedy Szekspir powiada:
Czym muchy dla zbytników, tym ludzie dla bogów,
Mordują nas dla psoty.
(Przełożył Witold Chwalewik).
jest to poezja nie mniej wielka, choć wyrazem wielkiej filozofii nie jest. Ale ważne to, że jeden i drugi urywek doskonale w słowach wyraża odwieczny ludzki impuls. Jako wyraz uczuć ten drugi urywek jest tak samo mocny, tak samo prawdziwy i tak samo pouczający jak urywek pierwszy – nie mniej pożyteczny i dobroczynny w tym sensie, w jakim pożyteczna i dobroczynna jest poezja.
Za punkt wyjścia każdy poeta bierze swoje uczucie. Kiedy zaś do uczuć docieramy, to trudno wybierać między Szekspirem i Dantem. Dantego szyderstwa, osobista gorycz – czasami misternie maskowana karcącym językiem proroctw starotestamentowych – Dantego nostalgia, gorzki żal nad utraconym szczęściem przyszłości lub tym, czym szczęście się zdaje, kiedy stało się przeszłością, i jego mężne wysiłki, żeby wypracować coś trwałego i świętego z własnych zwierzęcych uczuć – jak to zrobił w Vita nuova – wszystko to również znaleźć można u Szekspira. Szekspir także usiłował w twórczym trudzie – który stanowi właściwe życie poety – przemienić swoje osobiste i prywatne udręki w coś świetnego i dziwnego, ogólnoludzkiego i nieosobistego. Gromy ciskane przez Dantego na Florencję czy na Pistoię itp., głęboka otchłań szekspirowskiego cynizmu i rozczarowania to tylko gigantyczne próby przetworzenia swoich prywatnych klęsk i zawodów. Wielki poeta, pisząc samego siebie, pisze epokę swoją*. Tak Dante, nie wiedząc chyba o tym, stał się głosem naczelnym wieku XIII; Szekspir, zaledwie o tym wiedząc, stał się reprezentantem wieku XVI, okresu zwrotnego w historii. Ale trudno mówić, czy Dante wierzył, czy nie wierzył w doktrynę tomistyczną; trudno powiedzieć, czy Szekspir wyznawał dysharmonijny mętny sceptycyzm renesansowy. Gdyby Szekspir pisał po myśli lepszej filozofii, robiłby gorszą poezję. To jego sprawą było wyrazić najsilniej napięcie emocjonalne epoki bez względu na to, w co akurat epoka wierzyła. Poezja nie jest namiastką filozofii ani teologii, ani religii, jak Lewis i Murry niekiedy zdają się sądzić: ma ona swoją funkcję odrębną. Ale że to funkcja natury nie intelektu, lecz uczucia, nie może być określona adekwatnie terminami sfery intelektu. Powiedzieć można, że daje nam ona "pocieszenie": dziwna to "pociecha", jaką dostarczyć mogą pisarze tak różni jak Dante i Szekspir.
To, co tutaj powiedziałem, można by wyrazić ściślej, ale daleko obszerniej językiem filozoficznym; należałoby to do działu filozofii, którą można by nazwać teorią wiary (która nie jest psychologią, lecz filozofią, ściślej: fenomenologią), do działu, w którym Meinong i Husserl dokonali pionierskich badań; dojrzelibyśmy różne znaczenie, jakie wiara ma dla różnych umysłów stosownie do działalności, ku której są zorientowane. Wątpię, czy wiara sensu stricto ma wpływ na aktywność wielkiego poety w jego funkcji ściśle poetyckiej. Trzeba zatem przyjąć, że Dante-poeta ani wierzył, ani nie wierzył w tomistyczną kosmologię albo teorię duszy: on tylko ją wyzyskał, względnie dokonała się fuzja początkowych impulsów uczuciowych i teorii, umożliwiająca powstanie poezji. Poeta uprawia poezję, metafizycy uprawiają metafizykę, pszczoły robią miód, pająk wysnuwa z siebie pajęczynę; trudno powiedzieć, że któryś z tych wytwórców wierzy: każdy z nich po prostu czyni.
Problem wiary jest bardzo skomplikowany i zapewne zgoła nierozwiązywalny. Trzeba uwzględnić różnice charakteru uczuciowego wiary, jakie zachodzą nie tylko pomiędzy przedstawicielami różnych zawodów, takich jak filozofia i poezja, ale także między różnymi epokami. Koniec wieku XVI to okres, kiedy szczególnie trudno jest wiązać poezję z systemami myśli lub wyrozumowanych i racjonalnych "poglądów na życie". Przeprowadzając bardzo zwyczajne badania nad "filozofią" Donne'a, doszedłem w konkluzji do wniosku, iż niemożliwe jest, żeby Donne w cośkolwiek wierzył. Wygląda na to, że w owym czasie sprawy przedstawiały się tak, jakby świat wypełniały ułamki pokruszonych systemów, człowiek zaś taki jak Donne wychwytywał tylko jak sroka niektóre ideowe błyskotki, które wpadły mu w oko, i wtykał je tu i ówdzie w tekst wiersza. Miss Ramsay w erudycyjnym i wyczerpującym studium na temat źródeł Donne'a doszła do wniosku, że był on "myślicielem średniowiecznym". Co do mnie, nie mogę doszukać się w nim ani "mediewalizmu", ani w ogóle śladów myśli, lecz widzę wielki galimatias elementów erudycji, które wyzyskiwał dla efektu czysto poetyckiego. Niedawne studium profesora Schoella dotyczące źródeł Chapmana prowadzić się zdaje do wniosku, że metoda Chapmana była podobna, i profesor Schoell wysuwa tezę, iż rzekoma "głębia" i "ciemności" trudnej do odczytania myśli Chapmana to głównie efekty osiągnięte przez przepisanie urywków z prac pisarzy takich jak Ficino i wkomponowanie w wiersze przy całkowitym oderwaniu od kontekstu dawniejszego.
Nie twierdzę ani przez chwilę, że Szekspir postępował podobnie. Szekspir przede wszystkim był narzędziem do przetworzeń o wiele subtelniejszym od wszystkich współczesnych i nawet może subtelniejszym od Dantego. Może jemu wystarczyło minimum kontaktu, żeby wchłaniać, czego potrzebował. Pierwiastki senekańskie zostały przez niego najkompletniej wchłonięte i przetworzone, bo i tak były szczególnie rozpowszechnione w świecie szekspirowskim. Pierwiastki makiawelizmu oddziaływały może bardziej pośrednio, najbardziej bezpośrednio oddziaływały pierwiastki Montaigne'a. Zarzucano, iż dziełu Szekspira nie dostaje jednorodności; słusznie, jak sądzę, powiedzieć o Szekspirze można by, że właśnie jest jednością, że w swoim dziele jednoczy, na ile to możliwe, najróżnorodniejsze tendencje czasu. Dzieło Szekspira ma swoją jednolitość, lecz nie uniwersalność; nikt nie może być uniwersalny. Szekspirowi raczej obca wydałaby się współcześniczka jego, święta Teresa. O ile wspólne oddziaływanie dzieła Seneki, Machiavellego i Montaigne'a widzę najwyraźniej u Szekspira, to wpływ ten sprzyja tworzeniu się nowego pozerstwa w dramatyzacji własnej osoby sposobem charakterystycznym dla Szekspirowskiego bohatera: Hamlet jest tego jednym z przykładów. Wydaje mi się, że wiek ten wyznacza pewne stadium, niezbyt przyjemne zresztą, w historii cywilizacji; postęp, względnie wstecznictwo lub przemianę. Rzymski stoicyzm był w swoim czasie etapem rozwojowym świadomości jaźni; przejęty przez chrześcijaństwo wyrwał się na wolność w rozprężeniu epoki Renesansu. Nietzschego, jak wspomniałem, uważam za późny wariant: postawa jego jest pewnego rodzaju stoicyzmem na opak, albowiem nie zachodzi zbyt wielka różnica pomiędzy identyfikowaniem się z wszechświatem a identyfikowaniem wszechświata z własną osobą. Wpływ Seneki na elżbietański dramat został wyczerpująco przestudiowany w formalnych przejawach i w sferze zapożyczeń, i adaptacji wyrażeń, i sytuacji scenicznych; przeniknięcie senekańskiego klimatu uczuciowego o wiele trudniej byłoby prześledzić.
(1927)
Przełożyła Helena Pręczkowska
Źródło: T.S. Eliot, Kto to jest klasyk i inne eseje, Kraków 1998.