Cyprian Kamil Norwid, Krytycy i artyści
[Pierwodruk: «Dziennik Polski», Poznań 1849, nr 55. Przedruk za: Pisma wszystkie, oprac. J.W. Gomulicki, Warszawa 1971, t. VI: Proza, cz. I, s. 594-597.]
Wspomnę też tu i to, żem dworzaninowi malowania nie naznaczył, bo mi się to widzi rzecz mato potrzebna – a też naszym Polakom, którzy delicatum palatum niedawno mieć poczęli, nie szłoby to w smak...
Górnicki*
Do najpocieszniejszego rodzaju literatury bez wątpienia policzyć można tak nazwaną krytykę sztuki, wszędzie prawie, a w szczególności u nas. Wiadomo bowiem, iż ta nigdy bezpośrednio dla sztuki nie uczyniła nic dobrego, ale tylko pośrednio: przez publiczność, przez pokierowanie jej dążności. Nigdy, mówię, co znaczy: od poczęcia się sztuki aż do dziś. Żeby zaś pokierować, ubłogosławić lub uświęcić społeczeństwa dążności jakiekolwiek, trzeba najprzód, aby te istniały, i dlatego to właśnie krytyka sztuki wszędzie prawie (a w szczególności u nas) tak miałką w sobie jest robotą, tak pociesznym zjawiskiem.
Zatrudniające się nią pióra wychodzą z tego stanowiska, że lada luźnym oka rzutem człowiek ukształcony zbadać może, ku czemu ma się w czasie danym sztuka, mistrze i ucznie; że tym sposobem to, co raczej w potocznej mowie się nazywa drukowanym kawałkiem, jest już dziełem krytyki. Z takich pojęć wyjść trzeba, z powodu iż błędne są i miałkie, i że nie przyniosą nic dla sztuki, dla publiczności, dla pisarza.
Składają się one z dwóch żywiołów, poślubionych sobie dobrą chęcią (bez znajomości rzeczy), a gruntują na niczym.
Pierwszym ich żywiołem wyobraźnia (i to w alegorycznym ich zakresie), drugim – święte zasady moralności; kiedy zatem mowa o malarstwie, dość jest zacząć w te słowa: "Czas to nieprzychylny sztukom, wielowładne muzy pokoju, spłoszone hukiem armat, ustąpiły miejsca bogom krwi etc...."; kiedy zaś mowa o sztukmistrzu, krytyk się zniża do szczegółu, w sumienia wchodząc sanktuarium i domowym się cnotom przypatrując. Dla krytyki pojętej tym sposobem Weronez winien jest obżarstwa, z powodu iż wiele uczt malował. Teniers grzeszy wyraźnie nieczystością, brudne tylko karczmy przedstawując. Pycha udziałem jest Rubensa, dla bogactwa draperyj i szerokości fałdów, a Buonarrotiego gniew cechuje, co wyraźnie w Sądzie Ostatecznym i Mojżesza wzroku widzieć można. Bassano zaś, przeciwnie (w ten sposób sztukę uważając), będzie zaszczycał się pokorą, a to z powodu iż zazwyczaj figury jego są schylone, często na klęczkach lub ku ziemi obrócone twarzami. Wszystko to jest może budującym, ale nie sztuk świątynią!*...
Nie potrzebuję tu dodawać, ani uważam za konieczne lub piękne kryć, że myślę o artykule pod tytułem Artyści, w «Dzienniku Polskim» napotkanym*, i nie wstrzymuję się bynajmniej z wypowiedzeniem prawdy o nim. Służy mi on albowiem za wyrażenie doskonałe wszystkich, a często mniej szczęśliwie pomyślanych krytyk estetycznych.
Po artykule więc Artyści niechże nastąpi ten: Krytycy, który ponieważ krytyką jest krytyki, zatrudniać się nie ma orzekaniem, czego nie trzeba, lecz co trzeba, bo jak się wyżej powiedziało, uwagi o siedmiu grzechach głównych, o zarozumiałości itd., korzyści wiele nie przyniosą.
Niech tedy wie krytyka, że bezpośrednio nic dla sztuki nie jest w stanie uczynić – jedno przez sprawienie publiczności.
Że się do tego przystępuje tą drogą, którą szedł Winckelmann*, jedyny krytyk użyteczny, i że to jest dziwnie chrześcijańskie stanowisko pisarza, albowiem myśl jego, że tak powiem, rozpłynąć się musi w atmosferę połączającą piersi widzów z tym, co widzieć przychodzą, a co z sztukmistrza piersi wyszło. Może tragików greckich chóry przepowiedzeniem tego były!
Że, o sztuce pisząc, trzebać przecie, co ona jest i gdzie jest pod te czasy, powiedzieć, bo czytelnik nie ma zaufania, ilekroć nie czuje ziarna w piśmie brylantowej wagi i twardości – ale same tylko zapytania: gdzie to społeczeństwo się kieruje? a gdzie Kościół? a gdzie znowu artyści w dymie armat z tymi sztandarami porozdzieranych płócien?!... Krytyka taka jest sonetą na moralnej treści osadzoną, mało kto z niej korzysta.
Zamiast zaś okazywać straszące rany czasu tego, Medyceuszów brak*, oziębłość... niech krytyka raczej wykazuje, o ile to wszystko jest chwilowym, wpływu na los sztuki nie mającym, bo tak jest niezawodnie, dopóki nie zwątpi społeczeństwo o siłach, które mieć powinno.
Wiadomo, że przez cały wieków przeciąg nigdy takiej Epoki dla artystów nie było, jak gdy Wielki Konstantyn wszystkie bogactwa na to łożył, by dla świata nowego nową stworzyć stolicę*, a dla Boga nowego kościoły nowe pobudować. I... ta właśnie Epoka jest najnikczemniejszą w dziejach sztuki!
Wiadomo również (że nie mogę rozwlekać się nazbyt w tym zakresie), wiadomo, powtarzam, iż Epoka, w której Rafael, Michał Anioł, Leonardo da Vinci, Albert Dürer wykonywali dzieła swoje, a później jeszcze Rubens – że te, mówię, czasy mistrzów onych są rówienniczymi tylu walkom, tylu rozdarciom i wzburzeniom! – a to były czasy najobfitsze w plony sztuki wszelakiej. Te więc rzeczy rozbierać jest to uprawiać społeczeństwo, jest to artystów słowem karmić – bo bajka jest, iż chleba brak dla pięknego – apostołów. Bajka jest, choć nie mogę dla szczupłego zakresu więcej dowodów tu przytaczać nad dwa powyższe, acz ogromne, i którym równych pono nie ma.
To więc, co do krytyki i gdzie pod te czasy jej powinność.
Teraz druga rzecz jeszcze – co do sztuki pojęcia, której szeroko tu traktować nie jest czas ani miejsce – powiem tylko wyłącznie do publiczności polskiej, zwłaszcza tej, która estetyką rada się już zatrudnia – że czas by też zaprawdę z tego bez-żywotnego, bo nieprawdziwego, wyjść pojęcia, jakoby sztuka być powinna jakąś nad-zmysłową ekstatyczką! Tak nie jest, tak nie będzie, tak było, ale było kiedy sztuką nie było to, co sztuką zowiemy. Albowiem sztuka jest, i owszem, uduchowioną zmysłowością, przez miłości wielkiej cało-dramat. Albowiem sztuka jest i będzie, i nie może być nawet niczym innym, jedno oną niewiastą złotowłosą, oną świętą-nierządną*, która wylewając woń na stopy Zbawicielowi świata, ubłogosławioną jest w miłości!
Niechże tedy w pokorze(?) nikt nie radzi, aby olejek on rozprzedać i na oszczędności kasę ponieść wyciągnięty zeń pieniądz, bo to ani Bogu, ani ludziom, ani pokorze, ani sztuce nic pożytecznego nie przyniesie.
Co autor o Overbecku* mówi – prawda, ale Overbeck ledwo zaczął i już dalej, wątpię, czy postąpi – wiadomo, iż mistrz ten w malowaniu dosyć miernej jest siły, a rysunek też jego nie przedziwny – duchem on tylko wskazicielem. Kornel Stattler* już dalej się posunął, nie mówię: w sztuce, lecz na drodze, jaką sztuka przyjmuje.
Tadeusz Brodowski*, najutalentowańsze z dzieci dziecię, nie zarozumiałości skutkiem skończył – a gdzie się krytyk zatrzymuje, o tę wadę innych posądzając, to czyni bardzo sprawiedliwie, mogłoby mu z czasem być niemiło, że tak pochopny w sądzie jest.
Mogił starych budowa będzie fundamentem,
A sejmu-koło pierwszym na planie zakrętem –
Kolumny, jako dęby, w górę się wyniosą,
A głowy ich – to wieńce uperlone rosą...
A sklepień sieć gwiazdami nieba się przezłoci,
A każda z gwiazd poziomej odpowie stokroci.
Od wschodu gmachu wiara z krzyżem wielkim stanie,
A od zachodu miłość (na puszczy wołanie!),
A od południa Paweł z Piotrem w pojednaniu,
A od pół-nocy wolność w gromnym zmartwychwstaniu.
I będzie to jakoby świątynia-przymierza,
Gdzie mąż kapłana uczci, a kapłan rycerza –
Gdzie głosy będą chórem latać po sklepieniach,
Co legend-tęczę noszą w pędzla przedstawieniach;
A niżej – poszczerbione mieczem, cierniem, troską,
Poważnych twarze mężów, z cichością pół-boską,
Marmurowymi będą patrzyć się oczyma...
A jeszcze niżej – zwierzę, roślin kształt i klima
W upstrzonym arabeski mądrej hieroglifie
Wy-szlaczą się jak tkackim jedwabiem po cyfie...
Pisałem 1849 lata, w Paryżu
Źródło: Idee programowe romantyków polskich. Antologia, oprac. A. Kowlaczykowa, Wrocław 1991, BN I 261.