Juliusz Słowacki (1809-1849), Wybór utworów

 » Hymn (Bogarodzico, Dziewico!)
 » Hymn (Smutno mi, Boże! – Dla mnie na zachodzie)
 » Grób Agamemnona (Niech fantastycznie lutnia nastrojona)
 » Testament mój (Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami)
 » Beniowski (fr.) (Chodzi mi o to, aby język giętki)
 » *** (Bo to jest wieszcza najjaśniejsza chwała)
 » *** (Anioł ognisty – mój anioł lewy)
 » Odpowiedź na Psalmy przyszłości Spirydionowi Prawdzickiemu (Podług ciebie, mój szlachcicu)

Odpowiedź na Psalmy przyszłości Spirydionowi Prawdzickiemu

Podług ciebie, mój szlachcicu,
Cnotą naszą znieść niewolę?
Ty przemieniasz ziemską dolę,
W żywot ducha na księżycu.
W pieśniach wołasz: "Czynu! Czynu!
Czynu!" Czynu naród czeka:
A ty – drżysz przed piersią gminu,
Drżysz, gdy błyśnie Bóg z człowieka.
Drżysz, gdy kos cię ukraińskich
Długi, smętny, brzęk zaleci,
Drżysz, gdy w marzeń mgle zaświeci
Groźna, stara twarz Kilińskich.

Nie tak, nie tak, mój szlachetny!...
Bo czyn ludu – nie piosenka –
To nie w herbie z mieczem ręka,
To nie ród imieniem świetny;
To nie pieśni próżny twór,
To nie buntu próżna mara,
To nie chmurny lot Ikara,
Gdzie zasługą, upaść z chmur;
To nie na słońc, gwiazd granicy
Z kochankami mdlejąc latać,
Włosy splatać i rozplatać,
Tchnienie tracić w błyskawicy –
Ale twardo – ale jasno
Śród narodu swego stać;
Myślą bić – chorągwie rwać,
Świecić czynu tarczą własną;
W drogę – choćby niepowrotną,
Lecz ofiarną – naprzód twarzą!
Z piersią czystą – choć samotną,
Choć ją sztyletami rażą;
Z twarzą smętną – ale białą,
Chrystusową – choć zwiędniałą,
A ciągnącą lud do siebie
Niesłychanym Bożym czarem:
Takim Duchem i sztandarem
Być na ziemi – to być w niebie.

A ty Jasny jakiś Panie!
Bo cię nie znam, ale słyszę,
Słysząc twoje wierszowanie,
Że ktoś jak perłami pisze;
Że ktoś na kształt się proroka
Stawi ludziom – ale modny,
Jak historyk świata, chłodny,
Obejrzawszy glob z wysoka,
Swoje wiersze, gdyby cugi,
Wysłał na świat, równym kłusem,
I napełnił wóz Chrystusem,
Jak Owidiusz Faetonem;
I rozesłał swoje sługi
Swe kolory – czcić pokłonem.

Honor myślom! z których błyska
Nowy duch i forma nowa!
Bo są światu jak zjawiska,
Jak jutrzenka są różowa,
Jak ogniste meteory;
Stopom Ludu podesłane,
By gościńce Irydiane
Pielgrzymowi – a my od nich
Bierzem ogień i kolory
I gwiazd dolatujem wschodnich.

Taka była dawniej dana
Poetyczna karm dla ludu –
Objawienie pełne cudu,
Myśl – jak mara niespodziana,
Z piersi naszej wychodziła
Na kształt gwiazdy, lub miesiąca,
Narodowi dźwiękiem miła,
Ludu Sen wspominająca;
Czasem słońce, w półobłoku
Oczom wychodziła, rosła,
Czasem lekka – na potoku,
W listku róży, Sylf bez wiosła;
Jakaś siła niewidzialna,
Przez poetę na świat lana;
Wolna – jako Anioł Pana,
Silna – jako skra zapalna.

Dziś co? – Każdy wieszcz z rozkazem,
Każdy patron – sam za sobą;
Nie z promieniem – lecz z wyrazem,
Nie duch-duchem – lecz osobą....
Kiedy gore świat cierpieniem,
Kiedy wzbiera czynu fala,
On się kładzie wstecz kamieniem,
Na ruch ludzki nie pozwala;
Chce zawrócić w stare łoże
Nowe fale – rzeki Boże –
Do zbolałych serc nie wnika,
Czynu ludu nie ma w dłoni;
Ale w uszy formą dzwoni,
Albo dzwoni – albo syka.
Jego dźwiękiem, jego mową,
Nie odetchnie pierś szeroka;
Nie pomyśli – jego głową,
Skier nie weźmie z jego oka:
Tylko z nędznej, starej płachty
Zamiast wieszcza – sztandar jego:
Krzyk: – "Na Boga czerwonego!
Ty – kto jesteś? – Nie rżnij szlachty!"

Któż i gdzieć zagroził nożem?
Któż i gdzie ci stanął sporem?
Możeś spotkał się z upiorem,
Z całym dawnym Zaporożem?
Możeś słyszał pochód głuchy,
Krzyki krwawe, krwi namiętne,
I księżyce nad krwią smętne
I sokoły w mgle jak duchy?
Może tobie zastąpiły
W poprzek twojej sennej stecki
Już nie duchy – lecz mogiły....
A ty zląkł się? syn szlachecki!

Może tylko, w noc pół jasną,
Jeden upiór nadlatywał,
Strzały sobie z ran wyrywał
I mgły – krwią czerwienił jasną;
Hełm rozpalił w błyskawice,
Kurz podnosił purpurowy,
A zrąbane cztery głowy,
Niby perły zausznice,
Z twarzą nieznajomych plemton,
Głowy trupie – niósł u strzemion....
A ty zaraz – w ręku kord!
W kosach przed nim cała wieś!
Duch ten, krzyczysz, jest to Rzeź!
Duch ten – to czerwony Mord!...
Nie mord – nie rzeź. – To z girlandy,
Co leciała ponad Lida,
Jakiś Sługa dziewki Wandy,
Jakiś złoty husarz z dzidą,
Jakiś krzyża kapłan świecki,
Z tęczy widzeń oderwany,
Znów poleciał na kurhany...
A ty zląkł się?! syn szlachecki!

Skądże w tobie taka trwoga?
I od ludu rów i przedział?
Prawdę mówisz? Nie, na Boga,
Wiem, żeś prawdy nie powiedział!
Tylko jakieś sny czerwone,
Zaludnione czartów gminem,
Twych firanek karmazynem
Jak krew jasne – jak sen płonę,
Pełne, mówię, mar szkaradnych,
Bez słońc – bez gwiazd – kwiatów żadnych,
Przestraszyły cię – żeś krzyknął:
"Stójmy tak! – na ojców koście!"
I twój Anioł, już w przyszłości
Zabłyśnięty – jak sen zniknął.

Jeszcze co? – ani zamachu....
Naród cały hasła czeka...
A krzyk pierwszy z ust człowieka
Był okropnym krzykiem strachu!...
Bo to sen, na końcu pieśni,
Że magnaty kiedyś staną
Z wielką tęczą chorągwianą,
Otrząśnięci z wieków pleśni,
Z wielką myślą, w sercu, w głowie,
Chatom – niby Aniołowie;
Że bunt święty rozpłomienia,
Ze świat cały od nich zgore...
W tych magnatach serce chore,
Proch im sercem i proch rdzenia.

Kiedyś ze sto was tysięcy
Było szlachty z serc i z lica...
Dziś – jednegom znał szlachcica,
Kraj ich cały nie znał więcej...
Jeden tylko serca męką,
Zamiarami, choć nie skutkiem,
Wielkim – cichym – dumnym smutkiem,
Pełną niegdyś darów ręką,
Smętną – wziętą z nieszczęść, sławą
Był szlachcicem – i miał prawo...
Dziś – i ten nie został z wami,
Swej godności już nie trzyma....
Marą króla – zgnił z królami,
Dziś go nie ma – i was nié ma!

Bądź-że mi weselszej cery,
Bo cię żywym być przymuszę...
Wygnaj z myśli Mary j usze,
Cezary i Robespiery.
Z komet, z meteorów cyfer
Czytaj przyszłość, wieszczu młody.
Nie bądź w przyszłą noc pogody
Jak ta gwiazda – psia – Lucyfer,
Gdy słoneczny wóz wyciąga,
Z morza wytknie łeb – po szyję,
I zła skrzy i w oczy bije,
I bezsennym się urąga;
Bo my z bezsennego łoża
Wzrok rzucamy gorączkowy,
A ty łyskasz – łyskiem noża,
Dziecko – lub zły duch – Jehowy.
Bo nam rodzisz buntu marę,
I w zrodzoną – rodzisz wiarę.

Ten, kto ojcu powie: Rakka!
Ten przeklęty... więc się bój!
Polski lud – to Ojciec twój –
Zeń, jak z cierniowego krzaka,
Gotów znowu Bóg wybuchnąć,
Z wichrów uwić płaszcz i lice,
I na ciebie – jak na świécę
Iść – i dalej pójść – i zdmuchnąć.

Więc się bój – bo nie ja grożę,
Marny człowiek i twój brat...
Ale jakiś straszny świat
I widzialne światła Boże,
Z mocą, z wichrem i z szelestem
Rzucające się na Lud –
Strachy – które mówią: Cud!
Ognie – które szepcą: – Jestem!

Więc się bój – bo Duch się wdziera,
Już podnosi góry, wieże.
"Słaby", mówisz, "rzeź wybiera" –
A czy wiesz, co On wybierze?...
Może ludów zatracenie –
Może nam przyniesie w dłoni
Komet wichry i płomienie,
W których drży król – matka roni –
Działa, wozy, hufce, konie
Ogień pali – ziemia chłonie...
A nikt z ruin nie korzysta,
Jeno wszczynający ruch,
Wieczny Rewolucjonista,
Pod męką ciał – leżący Duch.

Duch – Światło – Młodość
Orla i żywa
Niebo porywa,
Z Boga moc czerpie...
Nad nią – na sierpie
Z blasków księżyca,
Bogarodzica
W zorzy czerwonej,
Na wywróconej
Tęczy porannej;
A pod nią mgła
Z ognia i szkła,
W grze nieustannej
Bałwany wznosząca,
By znieść ją z miesiąca,
Z gwiazdami złotemi,
Postawić na ziemi,
Ogłosić królową
Piękność – z płomieniem w sercu – z gwiazdami nad głową.

Wyszła! wyszła zza obłoku,
Ludziom się pokaże.
I na żniwie i na toku
Ujrzą ją żniwiarze;
Cała w słońcach – cała w błyskach
Ludom się pokłoni,
Pastuszkowie przy ogniskach
Zaśpiewają o niéj.
Ujrzą ją na łąkach trzody
I smętnie zaryczą,
Zadrżą drzewa – staną wody,
Sny z niej tęcz pożyczą.
Gwarząc zbiorą się Włodarze
Z kosami na roli...
Bo się w światłach, w snach pokaże
Człowiek dobrej woli.

A tu niżéj
Kilka krzyży,
Płacz namiętnych;
Pierś uciszysz –
A usłyszysz
Jęki – smętnych.
Zebrzydowscy
I Zborowscy
W czerwonych deliach;
Sny – martwice,
I dziewice
W bladych kameliach.
Chór nadchodzi,
Zda się w łodzi
O brzeg trąca.
Nad smętnemi
Lampa ziemi,
Krąg miesiąca.
Zegar świata,
Ptak Piłata
Godzinę pieje.
Strach i nudnoście,
W grobach drżą koście,
Bez-duch – szaleje.
Duch uciska,
Mroczy i błyska,
Aż uzupełni
Wiek idący,
Bogiem błyszczący,
Jak miesiąc w pełni.

We łzach, Panie, ręce podnosiemy do Ciebie,
Odpuść nam nasze winy!
Niech będzie Twoja wola i na ziemi i w Niebie,
Przez nas – czyń Twoje czyny.
Niechaj się Twoje Imię na wysokościach święci,
Niech się święci trzy razy!
Abyśmy już nie byli z ksiąg żywota wyjęci
Dla ran naszych i zmazy.
Wspomnij! cośmy cierpieli pod chłostą tych mocarzy,
A duchaśmy nie dali.
Nie poznaliby Ojce, naszych bolesnych twarzy,
Gdyby z grobowca wstali.
Gdyśmy cierpieli mocno, wołaliśmy do góry,
Jak gołębie: Nie ciśnij!
Duchy jak gołębice rozleciały się w chmury,
Zatrwóż! – niech wrócą – błyśnij!
W tej błyskawicy, Panie, obaczym się z daleka,
Brat pozna swego brata;
I wstanie nieśmiertelność, jako Anioł, z człowieka
I staniem Ludem Świata!...

W takim Hymnie, wieszczu, stój!
Bo pieśń taka pójdzie górą
Nad podlejszych dusz naturą
Panująca – Boży strój,
Do którego Bóg nagina
Wszystkie wieku tego struny,
Złączy dźwięki i pioruny,
Świat, co kocha i przeklina;
I błękitom rzuci na tła
Przemienioną krwawość w światła.
Anioł się z Aniołem zetrze,
Chrystus wejdzie na ciał złamy;
I z Chrystusem się spotkamy,
A spotkania plac – powietrze.