Adam Naruszewicz (1733-1796)
» Balon (Gdzie bystrym tylko Orzeł polotem)
» Chudy literat (Któż się nad tym zadziwi, że wiek jeszcze głupi?)
Chudy literat
Któż się nad tym zadziwi, że wiek jeszcze głupi?
Rzadko kto czyta księgi, rzadko kto je kupi.
- A cóż to, mój uczono-chudy mości panie?
Już to temu dwa roki, jak w jednym żupanie
I w jednej kurcie widzę literackie boki?
Sława twoja okryła ziemię i obłoki,
Że cię miały w kolebce muzy mlekiem poić,
A z niej, widzę, że trudno i sukni wykroić.
Nie pytam, jak tam twój stół i mieszkanie ma się?
Podobno przy gnojowym blisko gdzieś Parnasie
Apollo ci swym duchem czczy żołądek puszy,
Szeląga nie masz w wacku, a długów po uszy.
Z tym wszystkim pod pismami twymi prasy jęczą,
Ledwo cię pochwałami ludzie nie zamęczą,
Żeś ozdoba narodu, pszczółka pełna plonu
Cukrowego, pieszczota, oczko Helikonu,
Kwiatek, perła, kanarek, słońce polskiej ziemi...
- Przestań mnie miły bracie szarpać żarty swemi.
Mam dosyć ukarania, wszystkom stracił marnie,
Żem się na mecenasy spuścił i drukarnie.
Te ostatni grosz za druk z kalety wygonią,
Tamci dość nagrodzili, kiedy się pokłonią.
Niepokupny dziś rozum; trzeba wszystko strawić,
Kto go chce na papierze przed światem objawić.
Pełno skarg, że się gnuśny Polak pisać leni,
A nie masz, kto by ściągnął rękę do kieszeni.
Nie masz owych skutecznych ze złota pobudek;
Więcej szalbierz zyskuje albo lada dudek,
Co pankom nadskakiwa lub co śmiesznie powi,
Bo on za swe rzemiosło podarunki łowi,
A ty, biedny, swe pisma, opłaciwszy druki,
Albo spal, albo rozdaj gdzie między nieuki,
Żeby z nich mogła imość, gdy przyjdzie Jacek
Ze szkoły, czym podłożyć z rodzeńkami placek.
Wolałbym się był lepiej bawić maryjaszem.
Chodziłbym, jak pan Pamfil, z oprawnym pałaszem,
Kołpak by mi łysinę soboli nakrywał,
A ryś spod brandenbury bujny połyskiwał,
To mi to kunszt zyskowny: często w jednej chwili
Człowiek się pod pieniędzmi ledwie nie uchyli,
A czego nie wypisze przez rok ni wyczyta,
Jedna da mu fortunę w kartach faworyta.
Mój zaś bożek Apollo za usługi krwawe
Dał mi w nagrodę szkapsko, Pegaza, włogawe,
Który nie z jednym pono, jak się często zdarza,
Na popas do świętego zabłądził Łazarza.
Ostatnie to rzemiosło, co prócz sławy kęsa,
Nic nie daje autorom ni chleba, ni mięsa
I żyć każe sposobem prawdziwie uczonem:
Wodę łykać, a wiatrem żyć z chamaleonem.
Gdybyć to kupowano księgi! To by przecie
Człowiek jaką łachmanę zawiesił na grzbiecie.
Każdy chce darmo zyskać: już bym mu ustąpił
Rozumu, byle tylko za papier nie skąpił.
Lecz w naszym kraju jeszcze ten dzień nie zawitał,
Żeby kto w domu pisma pożyteczne czytał.
Jeden drugiego gani, że czas darmo trawi.
Mówi szlachcic: "Czemu ksiądz księgą się nie bawi?
Jemu każe powinność na to się wysilać,
By nauką i pismem zdrowym lud zasilać,
Jemu za chleb w ojczyźnie prędszy i obfity
Tą posługą zawdzięczać Rzeczypospolitéj.
Alboż mu to o żonce z dziećmi myślić trzeba?"
A ksiądz: "Toć szlachcic sobie sam nie robi chleba.
Sto pługów na jednego pasibrzucha ryje.
Pewnie się on za dobro pospolite bije?
Nie uziębnie na mrozie, na deszczu nie zmoknie,
Siedzi w zimie przy ogniu, a w lecie przy oknie.
Gadając z panem Żydem, kto w karczmie nocował,
Wiele śledzi wyprzedał, wódki wyszynkował.
Mógłby też co przeczytać, a z odętym pyskiem
Nie być tylko szlachcicem herbem i nazwiskiem.
Osobliwie, że mu się nie chce panem bratem
Być prostym, ale posłem albo deputatem.
Niepięknie to, ze sędzia nie zna prawa wcale,
Chocia jaśnie wielmożnym bywa w trybunale,
Ani ów poseł z wielką przyjeżdża zaletą,
Co tylko na podatki głośne ryknie veto;
Nie straszny tez to u mnie taki podkomorzy,
Co na hipotenuzę wielki pysk otworzy,
A co ma sprzeczne z sobą rozmierzać granice,
Ledwie zna nieboraczek cerkiel i tablicę."
Tak się oni spierają: po staremu przecie,
I ten, i ów nie wiedzą nic o bożym świecie.
Każdy mówi, iż nie ma czasu do czytania,
Każdy się swą zabawą od książki zasłania.
Chłop ma co robić w polu, a rzemieślnik w mieście,
Mnich zabawny swym chorem lub chodzi po kweście.
Ksiądz..., lecz ja nie chcę z takim państwem mieć poswarki,
Kupiec łokcia pilnuje lub zwiedza jarmarki;
Palestrant gmerze w kartach, co je strzygą mole,
Szlachcic pali tabakę lub łyka przy stole.
Dworaczek piętą wierci, żołnierz myśli, kędy
Karmnik z wieprzem, syr w koszu, a z kurami grzędy,
Pan suszy mózg nad tuzem i wymyśla mody,
Kobieta u zwierciadła, póki służy młody
Wiek, siedzi, a gdy starsze przywędrują lata,
Cudzą sławę nabożnym językiem umiata.
Stary duma, jak mu grosz jeden sto urodzi,
Młokos wiatry ugania i białą płeć zwodzi.
A z tej liczby zabawnych, można mówić śmiele,
Chłopi tylko a kupcy są obywatele.
Słyszałem ja, gdy pewny szlachcic do Warszawy
Przybył dla pewnej ze swym proboszczem rozprawy,
Który go za wytyczne wyklął z kazalnicy,
Ujrzał sklepik z księgami na Farskiej ulicy.
Dziad je jakiś sprzedawał. Spytał na przechodzie:
"A nie wyszło też jakie dzieło w nowej modzie,
Bym je zwiózł dla dzieci? Dobrze to nawiasem
I samemu przy piwku coś przeczytać czasem.
Teraz jest świat uczony; daj Boże, poczciwy
Żeby był, a poprzestał już wyrabiać dziwy."
"Mam – odpowie staruszek – i różnych, i wiele.
Są kazania na święta i wszystkie niedziele..."
"Zachowajcie dla księży, mój bracie, boć lepiéj
Z karty dobrze powiedzieć, nic co drugi klepi,
Diabeł wie co, z pamięci na święconym drzewie,
A tego, co powiada, sam i słuchacz nie wie..."
"Mam wydanego teraz niedawno Tacyta..."
"Niech go sobie sam miły pan autor przeczyta.
Nie masz tam nic śmiesznego, to pisarz pogański."
"Więc wacpan racz dla śmiechu kupić Sejm szatański..."
"To pewnie po radomskiej co nastąpił radzie?..."
"Ej, nie; tu w czarnej siedząc Lucyper gromadzie
Słucha biesów, aby mu rachunek oddali,
Wiele ludzi po świecie poszukiwali,
Wiele niewierny patron spraw wygra niesłusznych,
Wiele ktoś nawyłudza złotówek zadusznych,
Wiele łez pan wyciśnie z poddanych okrutny,
Wiele biesów naliczy szuler bałamutny,
Wiele plotek po mniszkach, próżności po damach,
Obietnicy u panów, a łgarstwa po kramach..."
"To coś bardzo strasznego..." "Owoż arcyśliczna
Książka, co tytuł Przyjaźń ma patryjotyczna..."
"Musi to być szalbierstwo; teraz patryjotą
Ten tylko, co do siebie zewsząd garnie złoto,
Miłość dobra ojczyzny w księgach tylko stoi;
Każdy się w sobie kocha i siebie boi,
Żeby mu kordon jakiej nie zagarnął wioski,
Waląc wreszcie na króla i winy, i troski."
"Są wiersze..." "To błazeństwo." "Są też Polskie dzieje..."
"Bodajbyście wisieli na haku, złodzieje!
Żeście, w wieczne swój naród podając pośmiechy,
Powyrzucali z kronik i Wendy, i Lechy...'
"A o gospodarstwie też będzie wziąć co wola?..."
"I bez książek pszenicę rodzi moja rola."
"To o rządzie Europy?..." "A mnie bies to po tem,
Jakim się cudze sprawy wiją kołowrotem.
Ja wiem, że u nas sejmik będzie na Gromnicę,
A jarmark na Łucyją, świętą, męczennicę. –
Nie dbaj, miły staruszku; trzeba dla mej pani
Dryjakwi, co od Złotej noszą Węgrzy Bani.
Dwa razy tylko była mi w Warszawie, alić
Nie może, biedna, spazmów od siebie oddalić..."
"Takie rzeczy w aptekach..." "Więc przecie, mój bracie,
Drukowane jej w sklepie opisane macie..."
"Cóż więcej?..." "Kalendarza..." "A jakiego?" "Co by
Uczył, czy będą u nas i jakie choroby
W tym roku; jeśli pokój, czy będziem mieć wojnę,
Czy głód, czy urodzaje obaczemy hojne?..."
"Jest mały kalendarzyk..." "Ten to zdrajca, który
Poodzierał szlacheckie nazwiska ze skóry,
Co nigdy nie napisał, aż mię serce boli,
Lubom za przywilejem wendeński podstoli?
Będę się, chyba że mię śmierć ze świata zdejmie,
By mi go zerwać przyszło..." Tak po targu sprzecznym,
Dawszy tynfa rudego z mieczem obosiecznym,
Podniósł bibliotekę na ładunek głowy:
Receptę do dryjakwi i kalendarz nowy.
Owoż masz literata! Niejeden to taki,
Co woli w domu czytać szpargał lada jaki
Lub zbijać tylko grosze, by je pan syn stracił,
Niż gdyby rozum pięknym czytaniem zbogacił.
Więc jako też kto czyta, tak potem i prawi:
Pali Euksyn, na piaskach papierowe stawi
Okręty, bohaterów na powietrzne sadzi
Wozy i przez obłoki gryfami prowadzi.
Zamienia ludzi, w wilcze przyodziawszy skóry,
Nosi baby na łyse przez kominy góry.
Widzi Abla z Kaimem na miesięcznej zorze
I solone syreny prowadzi przez morze.
Mądrego nic nie pytaj. Lecz to gorzej szkodzi,
Że, co czynim, o srogie szwanki nas przywodzi,
Jednym gnuśne stępiło umysł próżnowanie,
Drugim rozum i serce utopił we dzbanie,
Ów się tylko pieniactwem szarga, a z sąsiady
Ustawicznie o lada zagon wszczyna zwady.
Ten, pańskiej pachołkując dumie i zawiści,
Zwodzi, kłamie, namawia, a nuż co skorzyści,
Istny płód Proteusza, gotów dla mamony
Temu, co go wprzód zdradził, niskie bić pokłony,
Tamten całe swe szczęście na kartach zakłada
Lub lata po wizytach i obiady zjada.
Pełno ludzi zabawnych: zdaje się, coś robi
Każdy i do usług się ojczyzny sposobi.
Lecz kiedy jedno ciało zrobisz z tej gromady,
Ni serca do czynności, ni mózgu do rady.
Drugi gadać nie umie, ba, i cóż on powie?
Nic nie czytał, nie myślił, same wiatry w głowie
Albo pycha szalona, że swe antenaty
Od trojańskiego jeszcze zasięga Achaty,
I, siedząc nad herbarzem z nosem osiodłanem,
Pochycha, że pan przodek jego był hetmanem.
Dziękuję-ć, myśli zacna, z czyjej to pobudki
Berła mozolubnego dobroczynne skutki
Kalendarz tegoroczny przy końcu objawił,
Jakim który swój dowcip pismem autor wsławił.
A nuż w tych litanijach i moje ramoty
Obaczywszy kto, rzuci z ciekawości złoty.
Tak się przynajmniej człowiek na zimę ogarnie,
Przestaną go ze skóry odzierać drukarnie.
Przestanie kiedyż tedyż być uczonym golcem,
Wkroczywszy w ścisłą przyjaźń z księdzem Bohomolcem.