Modernizm – wybór

 » Artur Rimbaud, Sezon w piekle (fr.) (Do mnie. Historia jednego z moich szaleństw.)
 » Artur Rimbaud, Śpiący w kotlinie (Zakąt, gdzie śpiewna rzeka śród bujnej zieleni)
 » Paul Verlaine, Niemoc (Jam Cesarstwo u schyłku wielkiego konania)
 » Paul Verlaine, Sztuka poetycka (Nade wszystko muzyki!)
 » Stanisław Przybyszewski, Requiem aeternam (Na początku była chuć)
 » Jerzy Żuławski, Lucyfer XIX (Po Twojej stronie niezliczone tłumy)
 » Stefan Żeromski, Rozdziobią nas kruki, wrony (Ani jeden żywy promień)
 » W. Rolicz-Lieder, Mgły jesienne (Na polach mojej myśli długa była susza)
 » Bogusław Butrymowicz, Białe łabędzie (Po wodzie bladolazurowej)
 » S. Korab-Brzozowski, Próżnia (Drzewo samotne, obnażone)
 » W. Korab-Brzozowski, Powinowactwo Cieni i Kwiatów o Zmierzchu (O, korowody)

Artur Rimbaud (1854-1891)

Do mnie. Historia jednego z moich szaleństw.

Od dawna chwaliłem się, że zawładnąłem wszystkimi krajobrazami, jakie tylko są możliwe, i uważałem za warte śmiechu współczesne sławy malarstwa i poezji.

Lubiłem idiotyczne obrazy, zdobione nadproża, dekoracje, namioty linoskoków, szyldy, jarmarczne malowanki; niemodną literaturę, łacinę kościelną, erotyczne książki nie liczące się z ortografią, romanse naszych dziadków, baśnie czarodziejskie, książeczki dla dzieci, stare opery, niedorzeczne refreny, naiwne rytmy.

Śniłem krucjaty, odkrywcze wyprawy, o których brak sprawozdań, republiki bez historii, stłumione wojny religijne, obyczajowe rewolucje, przemieszczenia ras i kontynentów: wierzyłem we wszystkie czary.

Wynalazłem kolor samogłosek! – A czarne, E białe, I czerwone, O niebieskie, U zielone. – Ustaliłem formę i takt każdej ze spółgłosek i w instynktownych rytmach pochlebiałem sobie, że odkryłem poetyckie słowo dostępne, któregoś dnia, dla wszystkich zmysłów. Zastrzegłem sobie prawo przekładu.

Początkowo były to wstępne studia. Spisywałem milczenia i noce, notowałem niewyrażalne. Utrwalałem zawroty głowy.
(...)

*

Poetycka starzyzna miała wielki udział w mojej alchemii słowa.

Przywykłem do zwyczajnej halucynacji: z największą łatwością widziałem meczet w miejsce fabryki, szkołę doboszów prowadzoną przez anioły, kolasy na wszystkich drogach nieba, salon w głębi jeziora; potwory, misteria; tytuł wodewilu piętrzył przede mną koszmary.

Później objaśniałem swoje magiczne sofizmaty halucynacją słów!

W końcu uznałem nieporządek swojego umysłu za uświęcony. Próżnowałem nękany ciężką gorączką: zazdrościłem szczęśliwym zwierzętom – gąsienicom wyobrażającym niewinność limbu, kretom, uśpionej dziewiczości!

Gorzkniał mi charakter. Żegnałem się ze światem w szczególnego rodzaju romancach:

PIEŚŃ NAJWYŻSZEJ WIEŻY

Niech przyjdzie, niech nie zwleka
Pora, co nas urzeka.

Cierpliwość mi przyniosła na zawsze zapomnienie.
Uleciały w niebiosa
Obawa i cierpienie.
I głód porażający
Ciemność mi w żyły sączy.

Niech przyjdzie, niech nie zwleka
Pora, co nas urzeka.

Podobna jestem łące
Na niepamięć wydanej,
Zarosłej i kwitnącej
Kąkolem i tymianem,
Gdy zaciekle znad trawy
Much brzęczy rój plugawy.

Niech przyjdzie, niech nie zwleka
Pora, co nas urzeka.

Kochałem pustynię, spalone ogrody, spłowiałe kramy, wystygłe napoje. Włóczyłem się po cuchnących uliczkach i zamknąwszy oczy ofiarowywałem się słońcu, bóstwu ognia. (...)

Ach, odurzony giez w pisuarze gospody, zakochany w ogóreczniku i roztopiony w płomieniu!

Sezon w piekle, 1873; tłum. Artur Międzyrzecki