Adam Mickiewicz (1798-1855), Wybór utworów
» Oda do młodości (Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy)
» Romantyczność (Słuchaj, dzieweczko!)
» Świtezianka (Jakiż to chłopiec piękny i młody?)
» Rybka (Od dworu, spod lasa, z wioski)
» Lilije (Zbrodnia to niesłychana)
» Do przyjaciół (Bije raz, dwa, trzy...)
» To lubię (Spójrzyj, Marylo, gdzie się kończą gaje)
» Dziady cz. IV ()
» I. Stepy akermańskie (Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu)
» II. Cisza morska (Już wstążkę pawilonu wiatr zaledwie muśnie)
» III. Żegluga (Szum większy, gęściej morskie snują się straszydła)
» IV. Burza (Zdarto żagle, ster prysnął, ryk wód, szum zawiei)
» V. Widok gór ze stepów Kozłowa (Tam? czy Allach postawił ścianą morze lodu?)
» VI. Bakczysaraj (Jeszcze wielka, już pusta Girajów dziedzina)
» VII. Bakczysaraj w nocy (Rozchodzą się z dżamidów pobożni mieszkańce)
» VIII. Grób Potockiej (W kraju wiosny, pomiędzy rozkosznymi sady)
» IX. Mogiły haremu (Tu z winnicy miłości niedojrzałe grona)
» X. Bajdary (Wypuszczam na wiatr konia i nie szczędzę razów;)
» XI. Ałuszta w dzień (Już góra z piersi mgliste otrząsa chylaty)
» XII. Ałuszta w nocy (Rzeźwią się wiatry, dzienna wolnieje posucha)
» XIII. Czatyrdach (Drżąc muślemin całuje stopy twej opoki)
» XIV. Pielgrzym (Drżąc muślemin całuje stopy twej opoki)
» XV. Droga nad przepaścią w Czufut-Kale (Zmów pacierz, opuść wodze)
» XVI. Góra Kikineis (Spójrzyj w przeopaść – niebiosa leżą na dole)
» XVII. Ruiny zamku w Bałakławie (Te zamki, połamane w zwaliska bez ładu)
» XVIII. Ajudah (Lubię poglądać wsparty na Judahu skale)
» Broń mnie przed sobą samym... (Broń mnie przed sobą samym)
» Snuć miłość... (Snuć miłość)
» Nad wodą wielką i czystą... (Nad wodą wielką i czystą)
» Gdy tu mój trup... (Gdy tu mój trup)
» Polały się łzy... (Polały się łzy)
Rybka
(ze śpiewu gminnego)
Od dworu, spod lasa, z wioski,
Smutna wybiega dziewica,
Rozpuściła na wiatr włoski
I łzami skropiła lica.
Przybiega na koniec łączki,
Gdzie w jezioro wpada rzeka;
Załamuje białe rączki
I tak żałośnie narzeka:
"O wy, co mieszkacie w wodzie,
Siostry moje Świtezianki,
Słuchajcie w ciężkiej przygodzie
Głosu zdradzonej kochanki.
Kochałam pana tak szczerze,
On mię przysięgał zaślubić,
Dziś księżnę za żonę bierze,
Krysię ubogą chce zgubić.
Niechże sobie żyją młodzi,
Niech się z nią obłudnik pieści,
Niech tylko tu nie przychodzi
Urągać się z mych boleści.
Dla opuszczonej kochanki
Cóż pozostało na świecie?
Przyjmijcie mię, Świtezianki!
Lecz moje dziecię... ach, dziecię!"
To mówiąc rzewnie zapłacze.
Rączkami oczy zasłoni
I z brzegu do wody skacze,
I w bystrej nurza się toni.
Wtem z lasu, gdzie się dwór bieli,
Tysiączne świecą kagańce,
Zjeżdżają goście weseli,
Muzyka, hałas i tańce.
Lecz mimo tego hałasu
Płacz dziecięcia słychać w lesie,
Wierny sługa wyszedł z lasu
I dziecię na ręku niesie.
Ku wodzie obraca kroki,
Gdzie łoza, gęsto spleciona,
Wzdłuż wykręconej zatoki
Okryła rzeki ramiona.
Tam staje w ciemnym zakątku,
Placze i woła: "Niestety!
Ach, któż da piersi dzieciątku!
Ach! gdzie ty, Krysiu, ach, gdzie ty?"
"Tu jestem, w rzece u spodu, –
Cichy mu głos odpowiada –
Tutaj drżę cała od chłodu,
A żwir mnie oczki wyjada.
"Przez żwir, przez ostre kamuszki
Fale mnie gwałtowne niosą;
Pokarm mój koralki, muszki.
A zapijam zimną rosą".
Lecz sługa, jak na początku,
Tak wszystko woła: "Niestety!
Ach, któż da piersi dzieciątku?
Ach, gdzie ty, Krysiu, ach, gdzie ty?"
Wtem się coś z lekka potrąci
Śród kryształowej przezroczy,
Woda się z lekka zamąci,
Rybka nad wodę podskoczy;
I jak skałka płaskim bokiem
Gdy z lekkich rąk chłopca pierzchnie,
Tak nasza rybka podskokiem
Mokre całuje powierzchnie.
Złotymi plamki nadobna,
Kraśne ma po bokach piórka,
Główka jak naparstek drobna,
Oczko drobne jak paciórka.
Wtem rybią łuskę odwinie,
Spójrzy dziewicy oczyma;
Z głowy jasny włos wypłynie,
Szyjka cieniuchna się wzdyma.
Na licach różana krasa,
Piersi jak jabłuszka mleczne,
Rybią ma płetwę do pasa,
Płynie pod chrusty nadrzeczne.
I dziecię bierze do ręki,
U łona białego tuli,
"Luli – woła – mój maleńki,
Luli, mój maleńki, luli".
Gdy dziecię płakać przestało,
Zawiesza kosz na gałęzi
I znowu ściska swe ciało,
I główkę nadobną zwęzi.
Znowu ją łuski powleką,
Od boków wyskoczą skrzelki,
Plusła i tylko nad rzeką
Kipiące pękły bąbelki.
Tak co wieczora, co ranka,
Gdy sługa stanie w zakątku,
Wraz wypływa Świtezianka,
Żeby dać piersi dzieciątku.
Za cóż jednego wieczora
Nikt nie przychodzi na smugi?
Już zwykła przemija pora;
Nie widać z dziecięciem sługi.
Nie może on przyjść tą stroną,
Musi zaczekać troszeczkę,
Bo właśnie teraz pan z żoną
Poszli przechadzką nad rzeczkę.
Wrócił się, czekał z daleka,
Za gęstym usiadłszy krzakiem;
Lecz próżno czeka i czeka,
Nikt nie powracał tym szlakiem.
Wstaje i dłoń w trąbkę zwinął,
I patrzył przez palców szparę,
Ale i dzień już przeminął,
I mroki padają szare.
Czekał długo po zachodzie,
A gdy noc gwiazdy zapala,
Zbliża się z lekka ku wodzie
I śledzi oczyma z dala.
Przebóg! cudy czy moc piekła!
Uderza go widok nowy.
Gdzie pierwej rzeczułka ciekła,
Tam suchy piasek i rowy.
Na brzegach porozrzucana
Wala się odzież bez ładu,
Ani pani, ani pana
Nie widać nigdzie ni śladu.
Tylko z zatoki połową
Sterczał wielki głazu kawał
I dziwną kształtu budową
Dwa ludzkia ciała udawał.
Zdumiewa się wierny sługa,
Rozpierzchłych myśli nie złowił;
Przeszła godzina i druga,
Nim wreszcie słówko przemówił.
"Krysiu, o Krysiu!" – zawoła:
Echo mu "Krysiu" odpowie,
Lecz próżno patrzy dokoła,
Nikt nie pokazał się w rowie.
Patrzy na rów i na głazy,
Otrze pot na licu zbladłem,
I kiwnie głową trzy razy,
Jakby chciał mówić: już zgadłem.
Dzieciątko na ręce bierze,
Śmieje się dzikim uśmiechem,
I odmawiając pacierze
Wraca do domu z pośpiechem.