Stanisław Ignacy Witkiewicz, Bilans formizmu*
1. Zwierzenia osobiste
Muszę przede wszystkim zaznaczyć, że teoretycznym formistą, a właściwie wyznawcą teorii Czystej Formy, byłem od szesnastego roku życia, tj. mniej więcej od roku tysiąc dziewięćset drugiego (1902). Wtedy już wykoncypowałem zasadnicze podstawy teorii tej w dyskusjach z moim Ojcem, który był przedstawicielem realizmu w malarstwie, mimo że pod koniec życia o tyle zmodyfikował swe poglądy, że konsekwentnie rozwinięte dalej musiałyby go zaprowadzić do uznania Czystej Formy jako takiej. Chodziło mi o przywrócenie malarstwu rangi sztuki, którą w epoce realizmu utraciło, o równouprawnienie go z muzyką, o której "wyższości" nad realistycznym malarstwem mówiło się wtedy między muzykami. Tu leży źródło mojej teorii, a nie w jakichś niemieckich estetykach (których nigdy w tym czasie nie czytałem), jak to stwierdził zupełnie gołosłownie prof. Kołaczkowski w artykule swoim o nowej sztuce w "Marchołcie". Dążyłem konsekwentnie do przeprowadzenia mojej teorii w praktyce, ale nie programowo i przez gwałt, tylko drogą naturalnego rozwoju od naturalistycznego, ale kompozycyjnego pejzażu, poprzez kompozycje obciążone znacznie treścią literacką i portrety, już wtedy psychologiczne, a nie cieleśnie-naturalistyczne, aż do ostatnich kompozycji w r. 1924, w których zakończyłem moją artystyczną pracę w malarstwie, uznawszy wysiłki dalsze w tym kierunku za bezpłodne, niezależnie zupełnie od jakichkolwiek koniunktur powodzenia czy niepowodzenia, na które uwagi nigdy nie zwracałem. Selbstlob stinkt – jak mówią Niemcy, ale mimo to muszę to zaznaczyć wobec zarzutów "świadomego zadawania kłamu" w praktyce moim teoriom, których mimo nieudania się mego artystycznego malarstwa nie zmieniłem i nie zmienię; nie ręczę tylko za eksperyment tortur fizycznych: może wtedy odwołam tak Czystą Formę, jak monadyzm biologiczny, ale będzie to na pewno nieszczere. Na temat Czystej Formy pisałem jeszcze przed wojną, ale rzeczy tych nie drukowałem. Pierwsza praca, którą zacząłem pisać w Petersburgu w r. 1917, Nowe formy w malarstwie, wydana w r. 1919, jest wyczerpana. Istnieją jeszcze: Szkice estetyczne i Teatr, w której to ostatniej książce przedstawiam teorię Czystej Formy w teatrze. Powstała ona spontanicznie, jak i pierwsze sztuki teatralne w r. 1919, bez żadnych wpływów zewnętrznych. Obecnie nie uważam się za artystę-malarza w moim znaczeniu. Portret psychologiczny, od poprawnie narysowanego aż do najdzikszej psychologicznej karykatury, jest sztuką stosowaną, a nie czystą. Na podstawie prac wykonanych po powrocie z Rosji w r. 1918 przyjęty byłem przez Pronaszkę i Chwistka do utworzonego wtedy związku formistów i wystawiałem razem z nimi, za co mam dla nich głęboką wdzięczność, ponieważ był to krótki okres czasu, w którym nie czułem się w pracy mojej osamotnionym.
2. Kwestie ogólne
Mylą się ci, którzy twierdzą, że cała tzw. nowa sztuka była czystą blagą, która musiała się dlatego właśnie skończyć niepowodzeniem. Było to faktyczne odrodzenie prawdziwej czystej sztuki w malarstwie, które, wskutek gorączkowego charakteru naszego życia współczesnego, tego, co nazwałem "nienasyceniem formą", perwersji artystycznej i zaniku indywidualności w ogóle w rozwoju społecznym, musiało mieć ten właśnie, a nie inny koniec, mimo bezwzględnej szczerości biorących w nim udział artystów, Sztuka w ogóle kończy się pod postacią nowej sztuki, której ostatni koniuszek: surrealizm, jest już czymś w istocie nie czysto artystycznym, mimo prawdziwej wielkości swojego rozdziału niektórych jego przejawów (u nas np. Bronisław Linke); nie kończy się pewna nieistotna według realistów odnoga malarstwa, tylko kona ono samo w swej najistotniejszej postaci, w naturalnym swym nie uniknionym rozwoju. Faktem jest jednak, że nowa sztuka, minio wspaniałych zaczątków nie wydała z siebie dzieł dorównujących wielkością dziełom dawnych mistrzów. Wielu z świetnie zapowiadających się artystów malarzy naszych (w przeciwstawieniu do realistów) utknęło w swym rozwoju, nie doprowadziwszy go do ostatecznych konsekwencji. Nie wchodzę tu w przyczyny tego stanu rzeczy, który wydaje mi się niewątpliwy. Ale przyczyny te nie leżą w każdym razie tylko w obojętności naszego społeczeństwa na sztukę, która jest również faktem niewątpliwym. Leżą one daleko głębiej, niż się to naszym znawcom sztuki wydaje: jest to zjawisko powszechne, ogólnoludzkie i ma swoje źródło w głębokich psychicznych i społecznych przemianach, które, żyjąc nawet z dala od głównego nurtu życia, przechodzimy. Bronią się jeszcze niektórzy tytani formizmu, jak np. tzw. nestor kierunku tego Tytus Czyżewski, Kamil Witkowski, Henryk Gotlieb i kilku młodych, ale są to według mnie ostatnie tragiczne podrygi, wielkie w swoim rodzaju jako protest przeciw zalewającemu nas twórczemu marazmowi w sztuce, ale tym niemniej los ultimos podrigos. Minio to stwierdzić należy, że prawda teoretyczna była po naszej stronie i że istotą malarstwa było i jest tworzenie formalnych konstrukcji, a nie naśladowanie wycinka zewnętrznego świata w jogo przypadkowości i chaosie. Co innego jest z teatrem, który ma jeszcze coś do powiedzenia i nie wyżył się dotąd w postaci swych form ostatnich. Z radością należy, jak to mówią, powitać powstanie teatru "Cricot" w Krakowie, który nie jest, zdaje się, właśnie eksperymentalnym (wbrew nazwie) laboratorium nie kierowanych świadomością, czym jest w ogóle teatr, zdezorientowanych wysiłków, tylko zaczątkiem twórczego, artystycznego teatru, który każde miasto nasze, obok innych, posiadać powinno, o ile nasz teatr nie ma zginąć nie naturalną śmiercią, tylko w jakimś ohydnym zgniciu na żywo, we własnym niepachnącym sosie*.