Stanisław Grochowiak (1934-1976), Turpizm – realizm – mistycyzm

Czy mądrze jest myśleć i postępować
w sposób sprzeczny z faktami, które
nas ciągle otaczają, sprzeczny ze
świadectwem naszych zmysłów?

(R. Owen)

I

W końcu musieliśmy się jakoś nazwać, ponieważ zwlekaliśmy z tym ceremoniałem – więc nas nazwano. Na pociechę można jedynie przypomnieć, że impresjonistów też ochrzcili ich przeciwnicy, ładując w określenie "impresjonizm" tyleż drwiny, ile pogardy. Czy zaszkodzili impresjonistom? Owszem. W niektórych książkach popularyzujących wiedzę plastyczną panie autorki wyjaśniają, że "impresjonizm był to kierunek polegający na utrwalaniu własnych impresji". Za pewne za kilkadziesiąt lat w podręcznikach szkolnych przeczytamy o Różewiczu, iż był turpistą, bo "pisał o rzeczach brzydkich". Co wrażliwsze uczennice – być może – obleją się rumieńcem.

Jestem więc także turpistą. Na to nie ma rady. Termin wydaje się być wystarczająco nieadekwatny, wystarczająco elastyczny dla kalamburzystów ze Szpilek, aby się przyjął. Ponadto ma ogromną zaletę mnemotechniczną i dydaktyczną: jak drogowskaz od razu wprowadza w jądro zagadnienia. "Humaniści, bo kochali człowieka" – "racjonaliści, bo ubóstwiali człowieka" – "romantycy, bo byli tacy... romantyczni" – "turpiści, bo opiewali szczury, odchody i trupie jady"*.

Z dnia na dzień stałem się turpistą i już jako taki zabrałem się do ponownego, gorączkowego wertowania twórczości poetyckiej własnej i moich kolegów w turpistycznym nieszczęściu. Dysponowałem około dwudziestoma tysiącami wersetów, ołówkiem, kartką papieru i liczydłem. Ileż jest tych szczurów do wytępienia? Ile śledzi? (Chociaż Bogiem a prawdą śledź jest dla mnie wykwitem czystej sztuki: nigdy go nie jadam a zawsze podziwiam). Ileż szkieletów, trumien, karawanów! Ile okrzyków: "ja w nic nie wierzę!" "precz z postępem cywilizacji!" "W dupie mam wasze kosmiczne pojazdy!"

Otóż okazało się, że doprawdy niewiele. Równie dużo odnalazłem róż, księżyców, słowików (sic!). Jeśli natomiast chodzi o inkryminowaną nam skatologię, a więc o odchody – to tej u turpistów w ogóle nie ma. Dlaczego? O tym za chwilę.

W moim buchalteryjnym zabiegu chodziło o pewien eksperyment psychologiczny: jak mogło się zdarzyć, że taka mała ilość rekwizytów rzekomo jednorodnego typu (piszę "rzekomo", bo dla mnie makatka Białoszewskiego, stołek Herberta, śmietnik Różewicza i śledź Grochowiaka to nieco różne parafie) – powtarzam, jak tak skąpa ilość rekwizytów mogła wywrzeć wrażenie na tyle intensywne, że powołano nowy nurt, nowy termin, nowy problem literacki? Otóż myślę, że wiem. To nie rekwizyty decydują w tym sporze, co zresztą zabawnie udowodnił Andrzej Lam, wytykając Przybosiowi całą listę jego "turpistycznych" grzeszków, to działa ich nowa funkcja, kontekst, w jakim się znajdują, klimat moralny i ideowy (tak, tak!), który wyzwalają. I jeżeli mamy się spierać o turpizm (a przypuszczam, że warto), musimy posłuchać rady Andrzeja Lama, aby spór o poezję odwarsztatowić, wyprać go z niepotrzebnej fetyszyzacji rekwizytu, konstrukcji metafory, leksyki itp. itp. Przyboś słusznie przeczuwa, że spór o turpizm to coś więcej, to spór o widzenie życia i świata, o rolę poety (może w ogóle artysty?) w tym świecie. Przeczuwa to, kiedy nadużywa słowa socjalizm, przeczuwa to, kiedy – jak to pedagogicznie wyjaśnił Hadrian – szermuje nie rozumianym przez siebie słowem nihilizm. Przeczuwa, ale też tylko przeczuwa. Ukształcony w czasach programów literackich, normatywnych poetyk, "awangardy" w sensie przede wszystkim formalnym, z uporem manewruje na terenie sobie znanym: to lansując peiperowskie recepty, to oceniając wartość poety po używanych przez niego rekwizytach. Nieraz już wyrażał swoje oburzenie, że młodsi poeci nie chcą wstąpić na teren tego typu sporów. Niestety, czy na szczęście, bitwy o taką lub inną poetykę (w sensie konstrukcji wiersza) wygasły już na całym świecie, a spór przeniósł się w dziedziny bardziej podstawowe, a równocześnie sublimowane: funkcja społeczna poezji, poezja i moralność, poezja i cywilizacja.

II

Pozwólmy sobie na drobną niekonsekwencję i pobaraszkujmy sobie jeszcze trochę na polu udeptanym przez Przybosia. Nie, nie tylko przez Przybosia. Miał on swoich antenatów w postaci krytyków.

Chodzi o rzekomo epigoński charakter turpizmu i turpistów. Koronnym argumentem jest tutaj "Ścierwo" Baudelaire'a, którym we mnie osobiście ciskano kilka razy. Nie wspominam już o tym, że ten epatujący i naprawdę cuchnący wiersz jest raczej unikatem w twórczości autora Kwiatów zła. Jeśli jednak chcemy być odpowiedzialni, to nie wolno nam zapominać o powodzie napisania wiersza, jego filozofii, ogólnym klimacie. Gdyby Baudelaire był pre-turpistą, Ścierwo – właśnie ścierwo – nie mogłoby ani cuchnąć, ani budzić odrazy, tak jak tylko obrzydzenie budzi w utworze Baudelaire'a.

Stojąc na pozycjach turpistycznych, napisałem również wiersz o rozkładzie., Rozbieranie do snu. Kto go czytał, wie, że rozkład człowieka w grobie ukazałem wyłącznie za pomocą obrazów wzniosłych, w scenerii tragedii antycznej, że w końcu cały wiersz jest odwrotnością tej postawy (masochistyczno-średniowiecznej), którą przestrasza swoją towarzyszkę (zapewne z salonu) Baudelaire. Ale wierniejszą ripostą na Ścierwo wydaje się być Apollo i Marsjasz Zbigniewa Herberta. Tu i tu obnażono wnętrzności, tu i tu istnieje zasada "demonstracji". Tam jednak, gdzie Baudelaire trzęsie się z obrzydzenia (zresztą jak ironicznie potraktowany Apollo w wierszu Herberta), tam autor Studium przedmiotu przyjmuje postawę bólu i współuczestniczenia w akcie każdej ludzkiej ofiary; tam, gdzie Baudelaire wyszukuje porównania możliwe plugawe, tam Herbert sięga coraz wyższego patosu, aby zakończyć wiersz pięknym i wstrząsającym obrazem posiwiałego drzewa, do którego był przywiązany Marsjasz.

I tak kierując się tylko wskaźnikiem pokrewnego tematu, zaczadzając się magią rekwizytów, wywiedziono ogień z wody, czerń uznano za wcześniejsze stadium bieli. Osobliwość, która mogła się zdarzyć tylko dzisiaj, kiedy się tak mało czyta, a tak wiele wyrokuje.

Jeśli jednak Baudelaire jest nieprawym ojcem turpistów, to istnieją pono i starsi bracia. Kto? No oczywiście ekspresjoniści, futuryści, Zegadłowicz, Jasieński i Stern. Oni również kojarzyli but z butonierką (co to ma wspólnego z turpizmem?), oni również obnażali w swych wierszach pośladki, potrząsali genitaliami i tam dalej, i tam dalej. Cóż więc wy robicie nowego?

Przynajmniej to, że wszystko, co przypadkowo i chaotycznie poodkrywali futuryści, jeśli nawet pożytkujemy – to z wielką ostrożnością i w zupełnie, ale to absolutnie innym celu. Atak futurystów (przynajmniej polskich futurystów) był atakiem radosnych herostratesów. Wystarczy przypomnieć buńczuczne hasła przeciwko wszelkiej zastanej tradycji literackiej, wypady polityczne to w prawo, to w lewo, niepoważne polemiki literackie – wystarczy to wszystko zsumować, aby zauważyć, iż wszelkie epatowanie nową rekwizytornią, ulicznym słownictwem (rzekomo też charakterystycznym dla turpistów, jak język gminu kiedyś dla romantyków!) było również nie czym innym, jak przejawem ogólnej, ale jakże powierzchownej negacji. Turpiści – o ile rozumiem nas, turpistów, dobrze – nawet w najdalej posuniętym akcie buntu (czy przeciwko życiu, czy przeciw tradycji literackiej) wyrażają ostatecznie postawę afirmatywną. Żaden turpista nie przeraża tylko po to, by przerażać, żaden nie krzyczy, aby usłyszano, jaki ma silny głos. I znowu nie rekwizyty decydują, ale postawy.

III

Ukochałem chore
Powietrze jak topór
Ptaki żelaźnieją

Nie wiem, czy ten cytat z wiersza Brylla jest tutaj najbezpieczniejszy, zwłaszcza, że nawet poeci czytają dzisiaj wiersze tak dosłownie, jak prozę. "Chore – to chore!" W ten sposób incipit mojego wiersza "Wolę brzydotę / jest bliżej krwioobiegu / słów" ciągle wywleka się za włosy, obraca z triumfem i jak tuszę, on się przyczynił do narodzin nazwy "turpizm". Ukazanie trójwiersza Brylla w jego całej nagości może się skończyć tym, że w ramach turpizmu adwersarze wyłonią nowy nurt "moribundyzm".

Fragment wiersza Brylla ma tę jednak zaletę, że w ostrym błysku ukazuje to, co nazwałem postawą afirmacji u turpistów. "Chore – kalekie – brzydkie – powszednie", te określenia u turpistów się powtarzają, zawsze jednak z nastawieniem afirmatywnym. Łut ironii, groteski, niekiedy szczerego humoru jest niezbędny, aby nie popaść w ton łzawo-filantropijny. "Chore" może być śmieszne, i to bez okrucieństwa – "brzydkie może być groteskowe, i to bez intencji przedrzeźniania.

Ale dlaczego "chore"? Dlaczego nie słońce nad Morzem Śródziemnym, dlaczego nie weekend w Alpach, dlaczego nie sady okryte wiosenną bielą?

Przed turpistami – może jak przed żadnym pokoleniem poprzednim – stanął problem realizmu (oczywiście nie mam na myśli realizmu jako normatywnej metody pisarskiej). Problem ten uformułował się jakby w dwóch fazach. Pierwszą stanowiła wojna oraz ludobójstwo oraz wszystko to, co ostało się z polskiej poezji po katastrofie. A co zostało? Szereg pięknych, lecz tylko formalnych zdobyczy awangardy krakowskiej, niewesołe wspomnienie o skamandrytach, Broniewski, Miłosz... Dzisiaj zapewne można by tę listę powiększać, ale w pierwszej chwili wstrząs był tak okrutny, iż wydawało się, że nie ocalało nic prócz złudzeń. Z tego wstrząsu wywodzi się Różewicz i jego turpizm, nie polegający bynajmniej na mnożeniu brzydkich rekwizytów, ale na tym, czym turpizm jest istotnie: na upartym szukaniu nowej, realistycznej formuły dla poezji. Realistycznej to znaczy takiej, która da człowiekowi przede wszystkim wiedzę o samym sobie, wiedzę nie upiększoną, niekiedy okrutną, ale tylko w tym układzie ocalającą. A więc człowiek, który zabija – i człowiek jako materiał do zabijania, turpistycznie somatyczny, słaby i bezradny, wzniosły i okrutny.

Drugi raz sprawa realizmu wyłania się z historycznego wstrząsu, jakim był bezwzględnie Październik 1956. I tu – co prawda w mniejszej skali – także stajemy w obliczu kompromitacji dziesiątków wierszy, których autorzy – jakby niczego nie pojmując z poprzednich doświadczeń – stworzyli poezję, jeśli nie kłamliwą, to całkowicie oderwaną od wszystkiego, co było w tamtych latach rzeczywiste. Debiutanci 1956, jeżeli więc zostają turpistami, stają się nimi tak, jak dawniej Różewicz: przez upartą dążność do odmitologizowania poezji, do nasycenia jej rzeczywistym życiem i troskami polskiego społeczeństwa. Jak inaczej zrozumieć atrakcyjność pierwszych wierszy Białoszewskiego, jeżeli nie dla swoistego mizerabilizmu, który w tym kraju był i jest jeszcze doświadczeniem powszechnym? Nie okłamujmy się. Żyjemy w Polsce, która z wielu uzasadnionych przyczyn jest krajem ludzi biednych i w tym sensie "chorych", "brzydkich" i "kalekich". "Słońce nad Morzem Śródziemnym" stanowi luksus dostępny tylko wycieczkowiczom z "Transylwanii". Być może, iż za lat dziesięć, dwadzieścia wycieczki takie będą organizowane przez Związki Zawodowe, dzisiaj jednak jest to piękna, "poetyczna" mrzonka. I znowu się nie okłamujmy. Żyjemy w świecie, który kilka zaledwie miesięcy temu stał nad krawędzią ostatniej, rzeczywiście ostatniej wojny. Można i należy opiewać pojazdy kosmiczne, można upajać się wizją ludzkości mieszkającej w "powietrznych" domach, ale nie wolno nie dostrzegać, że wizja jest tylko alternatywą.

Narzeka się więc na pesymizm lub katastrofizm turpistów, ba, pomawia się nas o histerie, nihilizm, niewiarę. Przypuszczam, że stanowisko turpistyczne, a więc realistyczne, w tej materii da się zamknąć pod postacią zwięzłego aforyzmu:

Lepszy jest katastrofizm bez katastrofy, niż katastrofa poprzedzona najwznioślejszą sielanką. Chyba tak.

IV

Czymże jest spór o turpizm? W końcu okazuje się, że jest sporem o kształt odpowiedzialności poety za współczesne sobie społeczeństwo, może i za świat (tu zupełnie nie ma znaczenia, czy poezja wywiera dzisiaj jakikolwiek wpływ).

Turpiści wybierają drogę trudnej afirmacji tego, co jest; mniej i w swoistej perspektywie fascynują się tym, co może będzie, lub tym, co się szczęśliwie zdarza (piękny dzień, miła podróż, ptak na ukwieconej gałązce). Afirmacja turpistyczna polega więc i polegać chyba będzie na coraz ściślejszym związku z przeciętnością, z światem ludzi dzisiejszych, a więc niezbyt bogatych, zmęczonych, niekiedy boleśnie poparzonych językami historii. Czy oznacza to postawę minimalizmu społecznego i poetyckiego? Zapytuję, bo zarzut taki jest bardzo modny. Otóż wszystko zależy od tego, co się uważa za wielkie, a co za małe. Jeśli nawet uznajemy, że to, co powszechne, jest małe, czy nie największym powołaniem poety jest nadać małemu wyższą rangę, owy wymiar, który potrafi nadać tylko sztuka? Zadaniem poezji turpistycznej więc nie było ani nie jest epatowanie brzydotą, nędzą, cierpieniem – było i jest to, co nazywamy brzydotą, nędzą, cierpieniem, jako przymioty głęboko ludzkie, przywrócić sztuce bez futurystycznych wygibasów, bez odrazy Baudelaire'a. Zapewne i turpizm kiedyś się przeje, dzisiaj jest jednak chyba jedyną formą realizmu poetyckiego, a w niektórych przejawach – jak wciąż przywoływane tu wiersze Herberta lub Różewicza – jedyną szansę przekonywającego (przynajmniej mnie osobiście) patosu. Bredzenie o skatologii w wierszach turpistów pozostanie więc albo bredzeniem, albo demagogicznym powoływaniem się na zjawiska wtórne, zwyrodniałe, nic z turpizmem nie mające wspólnego. Miał rację Putrament w jednym ze swoich Kącików laika: każdy żywy nurt poetycki – na kształt komety – ciągnie za sobą ogon, sferę rozrzedzoną, w której grają już jedynie pozory, okruchy i strzępy tego, co posuwa się na czele. W tej rozrzedzonej sferze "turpizmu powierzchownego" istotnie da się znaleźć wiele pokracznych utworków, zarówno skatologicznych, jak i bebechowatych, ale gdyby "awangardę" krakowską mierzyć miarą jej epigonów, obraz byłby równie mylący i posępny.

Turpizm – realizm – mistycyzm... Niestety, nie ominiemy i tego ostatniego członu, zwłaszcza że w oparciu o swoisty mistycyzm przypuszcza się wszystkie ataki na turpistów. Nie chcę niczego ukrywać: mam na myśli zarówno mistycyzm poetycki, jak i mistycyzm społeczny, cywilizacyjny, a obydwa w ich wzajemnej korelacji, nieustępliwym przenikaniu.

Koncepcja mistyczna w poezji – szczególnie ulubiona przez Przybosia – polega na traktowaniu poezji i piękna jako swoistego antidotum na szarą rzeczywistość. Wiersz w tej koncepcji jest czymś na kształt kościoła*, do którego wstępuje się, aby odmówić kilka aktów strzelistych zachwytu. Na ołtarzu zawsze znajduje się coś niezwykle podniecającego, wprawiającego w stan radosnej euforii: a to Fauna i Flora w ich pełnym rozkwicie, a to Technika i Nauka w ich najlepszych nadziejach, a to Utopia Społeczna, tyle estetyczna, ile nierealna, z której nawet Swift by się trochę pośmiał. Wiersz więc jako manifestacja liturgiczna jest harmonijny, znakomicie obmyślany, doskonale optymistyczny i jak każdy akt strzelisty nie pozostawiający żadnego trwałego śladu już za progiem kościoła, kiedy wiemy wstępuje w deszcz i kałuże.

Mistycyzm poetycki polega więc na upartym selekcjonowaniu rzeczywistości do elementów wyłącznie pięknych i łagodnych, a tutaj stoi na rozdrożu między eskapizmem (arkadyjskością) a dziesiątkiem radosnych i obezwładniających mitów społecznych lub cywilizacyjnych, których ciąg rozpoczęło osławione "trzy M". "Nadzieja! – woła Przyboś. – Odzieracie ludzi z nadziei!" Myli się Hadrian, kiedy pisze, że tak sformułowane pojęcie "nadziei" nic nie znaczy. Otóż znaczy bardzo wiele: właśnie przez swoją nieokreśloność, mgławicową mistyczność. Powiem coś szokującego: jest wyrazem bezradności i rozpaczy, która coraz ściślej oplecie poetów i myślicieli arkadyjskich w tym niearkadyjskim świecie.

Piękno przyrody, ciała ludzkiego, miłości? – Tak. Ale dla kogo dzisiaj dostępne? Jak dalece zagrożone? "Piękno" w sensie mistycznym? Nie, takie nie istnieje, oczywiście poza sferą "czystej" literatury, która traci grunt pod nogami. Nikt z nas nie stanie dobrowolnie na gruncie spękanym od wstrząsów tektonicznych.

Postęp techniczny, cywilizacyjny, naukowy? – Tak. Ale tylko przy uwzględnieniu całej gry przeciwieństw, których szanse są wciąż wyrównane. Ale z pamięcią o zapóźnieniu moralnym ludzkości, która jeszcze dwadzieścia lat temu pławiła się we wzajemnej, zmechanizowanej rzezi. Ale wreszcie w oparciu o wszystkie doświadczenia i nauki historii. "Postęp" w sensie mistycznym? Nie, taki samorzutny postęp, postęp jako żywiołowa konieczność, wiodąca z piekła wprost do baśniowego raju, to po prostu nowoczesna odmiana fideizmu. Jakże "postępem cywilizacyjnym" zachłystywali się futuryści! I co? Drobiazg. Przegapili możliwość faszyzmu.

A więc socjalizm, komunizm, powszechne zbratanie ludów? Tak. Ale nigdy jako dantejskie Niebo, wyprane z wszystkich cierpień i konfliktów, jako Niebu już będące w zasięgu ręki. W koncepcji mistycznej socjalizm lub komunizm to coś, co nagle się stanie, od razu piękne i bezbłędne, tak jak przed umarłym od razu zawiera się gotowy raj. Więc socjalizm – tak – ale jako rzeczywistość narastająca już dzisiaj, powoli, z mozołem, niekiedy nie bez krzywdy ludzkiej, potrzebnego lub niepotrzebnego cierpienia, czasami ciężkiej ofiary.

Jeśli pozwoliłem sobie na tę skromną listę zastrzeżeń, obwarowujących każdy z werbalnych postulatów przeciwników turpistów, to tylko po to, by unaocznić podstawową prawdę turpizmu.

W świecie, w którym żyjemy, a który roi się od sprzeczności, utajonych i jawnych niebezpieczeństw, w świecie – według mojego przekonania – dopiero wkraczającym w okres prawdziwie cywilizowanej historii, jakikolwiek optymizm możliwy jest tylko przez widzenie całości spraw tego świata, przez widzenie możliwie precyzyjne i konkretne. Zabiegi amputacyjne nie znamionują niczego innego, jak tylko strach. Mało. Na jednym z wieczorów autorskich poety-turpisty pewien krytyk powiedział, że po wysłuchaniu takich wierszy ludziom opadają ręce. Pomijam humorystyczność tego rodzaju krytyki (rozpowszechnionej, oj, rozpowszechnionej!), ale chcę zwrócić uwagę, iż postawa arkadyjska – prócz przerażenia – reprezentuje jeszcze coś, co można by nazwać "zinfantylizowaniem" odbiorcy, traktowaniem go jako lękliwego debilika, któremu można opowiadać tylko pogodne baśnie. Odmiana humanizmu? Może. Ale ktoś – dla tej samej przyczyny – nazwał wszelkie religie "opium dla ludu".

V

Czy turpizm – poza manieryzmem – nie zna żadnych innych niebezpieczeństw? Nie byłbym uczciwy, gdybym nie przyznał, że wciąż grozi turpistom niebezpieczeństwo skostnienia w swych dotychczasowych zdobyczach: rehabilitacji zwykłego przedmiotu, uwspółcześnieniu nurtu eschatologicznego w poezji, dialektycznym (na obszarze jednego wiersza) przedstawieniu tematu historycznego, nowym potraktowaniu moralistyki politycznej. W obecnej fazie rozwoju turpizmu jako niezwykle cenne trzeba chyba uznać przewartościowanie stosunku do tradycji poetyckiej, jej wielu niesłusznie zapomnianych nurtów. Ale to są sprawy już ściśle warsztatowe.

Źródło: Współczesność, 1963/2

Bezpośrednim impulsem do napisania przedrukowanego artykułu były głośne w swoim czasie wypowiedzi Juliana Przybosia: Oda do turpistów ("Przegląd Kulturalny" 1962/45) oraz Radość sporu (tamże, nr 49).