Artur Górski, Młoda Polska (fr.)

Programy niech tworzą ludzie, co chcą działać. My tego wcale nie zamierzamy. Owszem, piszemy właśnie dlatego, aby nie działać. Literatura to Pani nasza*, Orędowniczka nasza, Pocieszycielka nasza, której my grzeszni wołamy z głębokości naszych pragnień i smutków. Rzucamy myśli i formy tak, jak przypływ morza rzuca na brzeg ryby, muszle, meduzy, topielców... – wy zaś róbcie tak, jak robią rybacy: bierzcie z tego dla siebie, co jadalne, a co niejadalne, poniechajcie. A jeśli natraficie na zwłoki topielca, to nie naigrawajcie się z jego nagości, jak czynią ludzie głupi, ale zdejmcie czapkę z głowy i oddajcie szacunek jego niedoli. Utonął, bo płynął po głębi – wam się to nie przytrafi, wy nie odpływacie od brzegu.

Och! ci ludzie zawsze spokojni! Nigdy oni nie zajrzeli poza zasłonę bieżących plotek życia, nigdy nie zapędzali się tam, gdzie błądzą samotne cienie przewodników ludzkiej rzeszy; wichry, co podnoszą zwoje płaszcza nad głową Izajasza w Sykstyńskiej kaplicy*, nie powiały nigdy na ich dziennikarską duszę. Piwna błogość rozlana w ich obliczu; są pewni siebie i swojego głupstwa. Podpory społeczeństwa pełne moralności – niech sterczą w spokoju. Tylko niech się nie ważą włazić na myśli nasze z zabłoconymi butami i człapać po nich jak u siebie w domu, abyśmy snadź nie byli zmuszeni z lekka tymi filarami potrząsnąć...?

Jak najdalej od was i waszych oracji, które działają na nas, jak roztarta ciemiężyca* – oto jedyny punkt w naszym programie, o który się dopytujecie. Za mało w duszy waszej ukochania wolności w czuciu i myśleniu, za wiele fanatyzmu i niechęci. Świątynia wielkich duchów ludzkości nie leży na drodze naszej; jak najdalej od was, o filary!

Kiedy mamy odpowiadać na Wasze pytania i zarzuty, kiedy nam przychodzi zwracać się do Was i głos zabierać, odnosimy takie właśnie wrażenie, jak gdybyśmy się znajdowali w budynku akcyzy* cłowej lub gmachu magistratu. Czujemy, że dla Was rzeczy takie jak wolność i talent po prostu nie mają wartości. Nie macie dla nas ani iskry szacunku lub sympatii. Krytyka Wasza ma w sobie głos woźnego z trybunału; jest w niej zawsze coś z parobków duchowych, które jeśli ganią, to z ukrytą radością, rzucając ziarnko zachęty i uznania wówczas dopiero, gdy to już wszyscy przedtem uczynili, a jeśli czasem dodadzą słowo przychylne dla zachowania pozorów, to z taką gorzką niechęcią, że się można tym słowem udławić. Tu w Galicji talent i miłość dla sztuki nie daje prawa do niczego, ani do chleba, ani do życia, ani do szacunku społeczeństwa; do jednej chyba tylko rzeczy, do otrzymywania obelg. Lada kiep, lada mysz, lada manipulant, byle tylko "ze stałą pensją" i z przełożonym nad sobą, lżejsze ma życie i lepszą "pozycję" niż ludzie, którzy piszą własną krwią i zdrowiem i najcięższą pełnią służbę – służbę dla literatury ojczystej. A choćby ta służba nasza niewiele jej pożytku przyniosła, choćbyśmy mieli zmarnieć, skąpać i żadnego nie wydać talentu, choć byśmy się mieli wystrzelać, zapić lub pozdychać z głodu – to jeszcze to nie powód, abyście mieli pluć nam w twarz i w naszą pracę; utonęliśmy, bośmy pływali po głębi, w burzę, w noc, pereł i korali na dnie morza dla naszej Ojczyzny szukając – Warn się to nie przytrafi, wy nie odpływacie od brzegu. – Drabinkarze!

(...)

Czyś ty kiedy zawył z bólu czytelniku-filistrze? Zawył tak, jak psy wyją? Czy ty wiesz w ogóle, co to ból? Wyrywali ci zęby – powiadasz. A nie wyrywali ci nic z duszy? Tak brutalnie, po prostu, jak się wyrywa z ziemi młode drzewka i wyrzuca za mur. Nie? To szkoda. Nie wszystko możesz czytać i rozumieć; nie ze wszystkim zgodzisz się ze mną.

No to może chodziłeś krajem przepaści, od których w głowie się mąci? Kamienie obsuwają się pod stopą i lecą w otchłań prostopadłą, z boku ściana granitowa odtrąca Cię ku przepaści – idziesz naprzód zimny z zaciśniętymi zębami...

(...)

Bo jeżeliś nie jest jak morze przeciwnymi wichrami szarpane, wówczas nie pojmiesz, dlaczego dusza młodych niespokojną jest i burzy się – i dlaczego po niej nie jeżdżą parowce z beczkami śledzi, lecz, o zgrozo, meduzy głębin wychylają się na powierzchnię. Bo jeśliś nie przeprawił się nigdy na drugi brzeg rzeki czasu, poza trzecią część Dziadów i rok 63, jeśliś przed 25 rokiem życia nie przebył wszystkich chorób swego czasu i swego narodu i jeśli codzienna tresura "racji stanu", "logiki życia" i tych wszystkich okrutnych łamańców, przez jakie przechodzić dziś musi dusza młodego Polaka – jeśli te brutalne dłonie fatum nie przetworzyły ci duszy – wówczas trudno, abyśmy mogli się porozumieć.

Zapytujecie, gdzie jest nasz "czyn bohaterski"? I jakimże prawem stawiacie nam to pytanie? I któż to pyta nas o to? Czy to nie przedstawiciele tego społeczeństwa, co wydało Tekę Stańczyka*, i teorię trójlojalności*? Czy to nie ci, co patrzyli obojętnie na to, jak nas wychowywano w szkołach bez żadnego patriotyzmu?! nawet bez poczucia odrębności narodowej? Historii powszechnej uczyliśmy się z niemieckich (tłumaczonych) podręczników, przejętych duchem i światopoglądem germańskim, dzieje ojczyste traktowane były per non est*, a wszelkie demonstracje mieliśmy jak najsurowiej wzbronione. (...)

Zastrzegamy się, że nie mierzymy wartości przekonań metryką i dla każdej zasady żywimy pełny szacunek, jeśli ona na szczerej podstawie oparta – ale rzecz inna, gdy z pewnych teorii uczuciowych albo umysłowych buduje się mur chiński i niską powałę. Razem bowiem z jasnym na świat poglądem, razem z odgrodzeniem się od Zachodu, który zawsze dawał nam zbawcze impulsy, począwszy od zaprowadzenia chrześcijaństwa w wieku X, reformacji religijnej w wieku XVI aż do rewolucji francuskiej (Konstytucja 3 Maja) i ruchu warszawskich pozytywistów – razem również z odgrodzeniem się od przyrody, która jest dla duszy ludzkiej wiecznym źródłem odrodzenia i przedziwną siłą twórczą, razem wreszcie z narzuceniem duszy ludzkiej pewnej teoryjki, która już to fanatyzuje, już to zacieśnia jej uczucia, i z narzuceniem umysłowi pewnego szablonu myślenia, który odbiera mu swobodę badania i sądu, piętnuje żądzę prawdy jako "ciekawość" i podaje mu w dłonie łatwy wytrych do otwarcia każdej zagadki życia – razem z tym kompleksem więzów psychicznych, do jakich zwłaszcza mają skłonność warstwy o starej kulturze obyczajowej, jak właśnie np. katolicka szlachta romańska i polska – razem z tym wszystkim odbierano u nas duszy ludzkiej możność jej wyższego kulturalnego rozwoju. Gdyby tak zawsze być miało, wówczas czekałby nas los narodów wschodnich, Persów, Bizantyńców, Chińczyków albo bliższych nam Hiszpanów, którym ich fanatyzm i ciasnota umysłu podcięły siły rozwojowe i uczyniły ten żywy naród odstraszającą ruiną.

Prąd ten ma u nas dzisiaj siłę i przewagę, bo ma na swoje usługi opinię, dzienniki, katedry, stypendia, posady – w ogóle cały polityczny "stan posiadania" – ale kogóż lub cóż prawdziwie wielkiego wydał on wśród nas, komu dał taką siłę wzrostu, aby Polak wpłynął na współczesną duszę i kulturę i zajaśniał światłem "gwiazdy stałej"? Sienkiewicza? Nie łudźmy się. Kochamy go wszyscy i wszyscy niesiemy mu nasze hołdy – ale dla literatury powszechnej więcej niż Sienkiewicz znaczy np. Przybyszewski.

Otóż tak pojęta "tradycja" i "duch narodowy" łamie nas – i my z nią łamiemy się od młodu. Inne czynniki składały się do wytworzenia współczesnej duszy polskiej – tej chcemy dać wyraz w sztuce, choćby w opozycji do całego starszego pokolenia. Jest to zresztą jedyna forma naszej opozycji. Wszystkie inne pola pozostawiamy Wam w spokojnej i intratnej dzierżawie – w sztuce jedynie domagamy się swobody. Nic ma bowiem prawdziwej, wielkiej sztuki bez swobodnego przejawu indywidualności – wszelka inna sztuka, tworzona dla ogółu, jest przemysłem artystycznym. Jeśli między twórcą a społeczeństwem istnieje harmonia, wówczas powstają arcydzieła, które entuzjazmują cały naród jedną wspólną myślą, jednym wspólnym, a więc bohaterskim uczuciem. Ale taka twórczość nie jest kwestią wolnej woli, lecz produktem epoki, która się powtarza bardzo rzadko. Tak jak nie zawsze Grecy mogli "gromić Persów", tak i my nie możemy mieć dzisiaj czasów Księstwa Warszawskiego i bitwy pod Grochowem. A jeśli w tak zwanej młodej literaturze spotykacie rysy sobie obce i głównie pewien odwrót od rzeczywistości, od życia społecznego i idei współdziałania, jeśli widzicie, że nie idziemy z wami lub przed wami z "czynem bohaterskim" pod pachą – to, zamiast piorunować, chciejcie nas i siebie zrozumieć.

(...)

Żyjemy w czasie wielkich bankructw idei, które niedawno poruszały umysły, wywoływały Wiosnę Ludów, były natchnieniem poetów. W miarę rozczarowań do życia społecznego i jego typowego produktu, tj. do współczesnego filistra, rwały się więzy między jednostką a tymże społeczeństwem, wzrastała niechęć i protest przeciw banalności i bezduszności zorganizowanej masy i przeciw tym wszystkim objawom duchowym, jakie w tym gminowładztwie zmaterializowanego "obywatela" znajdowały swe źródło. Umysły wrażliwsze i głębsze, straciwszy szacunek dla filistra i sympatie do ruchów społecznych, poczęły wycofywać się z życia i szukać innych, trwalszych jego wartości. Zwrócono się do ludzkiej duszy oderwanej, poczęto cenić indywiduum jako takie, jako osobny, w sobie zamknięty świat i swoim najwyższym prawom podległy. Odbyło się w naszej literaturze współczesnej jakby nowe odkrycie duszy; spostrzeżono, że poza zewnętrznym jej życiem istnieją całe głębie nie objęte światłem dziennym, całe tłumy uczuć i przeczuć, które nigdy w gwarze życia nie przychodzą do głosu.

I tak nastąpił szybko gruntowny "przewrót wartości". Na miejsce masy stanęła indywidualność jako najwyższa wartość i godność na ziemi, na miejsce etyki społecznej etyka duszy, moralność estetyczna. Rozpoczęła się równocześnie reakcja przeciw materializmowi i naturalizmowi w literaturze, która w tej formie swojej zdemokratyzowała się, przyczyniła się do wzrostu demokracji, ale przez swoje pozytywne poglądy i zewnętrzne pojmowanie świata wyjałowiała i straciła urok. Powstały nowe prądy literackie i artystyczne, niejednolite, nie ujęte w jedno łożysko, ale to mające ze sobą wspólnego, że wszystkie one były opozycją przeciw metodzie przedmiotowej i materialistycznemu pojmowaniu ludzkiej duszy. Dla pisarzy takich, jak Maeterlinck, Huysmans, d'Annunzio, Verlaine, Przybyszewski, najżywszym przedmiotem kontemplacji artystycznej stała się oderwana, tylko na tle zagadki bytu badana dusza, a głównym motywem twórczości to, co dla tej duszy ludzkiej poza codziennością i zmiennością życia stanowi i stanowić będzie źródło najgłębszych wstrząśnień wewnętrznych: śmierć i miłość.

Tak powstała literatura "nagiej duszy", obranej z szat czasu i postawionej przed oczy artysty w całej swojej piękności i grozie. Miała ona ogromny szacunek dla tych uczuć, które wiodą życie w głębi i nie wychylają się na próg świadomości, przywracała godność tej duszy ludzkiej, której teorie "środowiska"* odebrały samoistność i wielkość, a gdy trącała o harfę zmysłów, to dobywała z niej nie brutalne, zwierzęce, lecz szlachetne i przepychem lśniące melodie.

(...)

Żądamy szczerości od młodych talentów i, stawiając je jako punkt rzekomego programu, żądamy tym samym (w naszych stosunkach) odwagi osobistej, ryzyka, prawie poświęcenia. A choćby przyszło zaglądnąć w oczy małym troskom życia to i cóż? Ojcowie nasi inną mieli odwagę i inną farmę poświęceń, niechże nam ta pozostanie – zawsze to przecież ta sama służba dla tej samej Pani...

Jeśli już używamy tego w nagłówku wypisanego terminu, to nie znaczy to wcale, że zarzucając wszystko poprzednie, dajemy czemuś całkiem nowemu początek. Przeciwnie, ciągłość cywilizacyjnego rozwoju jest naszym ogólnym pragnieniem; wyrośliśmy na naszych wielkich poetach i pisarzach, na Słowackim, Krasińskim, Sienkiewiczu – a przede wszystkim na Mickiewiczu, i jak szczęśliwi legatariusze żyjemy dzisiaj wszyscy ze skarbów ducha i języka, jakie oni nagromadzili. W tej podstawie ojczystej naszej kultury tkwimy niewzruszenie, jak tkwią drzewa w ziemi – a jeśli zwracamy baczną uwagę na Zachód, to czynimy to tak, jak to czynią inne narody: bierzemy z ich literatury to, co może mieć dla nas pożytek, a co nam jest obce i szkodliwe, odrzucamy jak wyciśniętą cytrynę. I tego właśnie żądamy od sztuki naszej, aby była p o l s k ą, na wskroś polską – bo jeśli straci rodzimość, straci tym samym siłę i wartość i swoją rację bytu. Ale obok tego winna być młodą, mieć w sobie ogień młodości, skrzydła orle, królewskiego ducha, płomiennego ducha Mickiewicza!

Mickiewicza! To słowo starczy za całe wyznanie wiary. On nam wskazał drogi przyszłości i wiedzie po nich w brzask jutra. W nim zamieszkał Król-Duch całej rasy i przemówił do ludu swego.

Krakowskie "Życie", 1898, nr 15